Smażony dorsz nad Bałtykiem bardzo drogi dla turystów. Wiemy dlaczego tak jest
Dorsz na patelni jest bardzo drogi nad Bałtykiem
- Po pierwsze, na Bałtyku mamy unijny zakaz połowu dorsza - wyjaśnia Grzegorz Hałubek, prezes Związku Rybaków Polskich. - Obowiązuje on od 2020 roku. I paradoksalnie, jak czytamy, w tegorocznym komunikacie Komisji Europejskiej, stada ryb odbudowują się w innych miejscach, ale nie na Bałtyku. To pokazuje błędną politykę unijną względem tego morza w ostatnich 20 latach. Błędem było wpuszczenie na ten akwen tzw. paszowców, a więc zagranicznych statków rybackich poławiających na skalę przemysłową. One wytrzebiły Bałtyk do tego stopnia, że zachwiały ekosystem. Za tę politykę płacą teraz turyści, jedząc bardzo drogiego dorsza w nadmorskich miejscowościach. I mogą mówić o wielkim szczęściu, jeśli ten dorsz jest bałtycki, bo w większości jest on atlantycki, złowiony przez kutry duńskie, szwedzkie, islandzkie. Idąc dalej tym tokiem rozumowania, jeśli polska smażalnia kupuje dorsza atlantyckiego, to po wyższej, europejskiej cenie. W to, co dostaje turysta na talerzu jest wliczony też koszt działalności gospodarczej i marża zarobkowa. Stąd smażony dorsz jest tak drogi w tym roku.
Jak wyjaśnić cenę z Jarosławca - 60 zł? To także się udało reporterowi „Dziennika Bałtyckiego”, który odwiedził tę nadmorską miejscowość na Pomorzu Środkowym zwaną polskim Dubajem. Można powiedzieć przewrotnie, że w Dubaju na Pomorzu rybka jest tańsza.
Rozkodowujemy bardzo skomplikowaną sytuację na Bałtyku, która znajduje swoje odzwierciedlenie na lądzie, na talerzu turysty smakującego usmażonego dorsza w nadmorskich miejscowościach. W tym sezonie letnim za taką rybkę trzeba słono zapłacić, aby jej skosztować.
- Sądzę, że nawet 90 procent dorsza na polskim wybrzeżu, który jest podawany latem dla turystów jest importowanym z połowów atlantyckich. Czyli jest on duński, norweski lub islandzki - mówi Krzysztof Olbryś, emerytowany rybak morski z Darłowa.
Nasz rozmówca przeszedł na emeryturę niedawno, ale problemy - jak mówi - bałtyckie zna od podszewki.
- Realia są trudne. Dorsza na Bałtyku trzeba chronić, ale należało robić to wcześniej. W przeszłości Unia Europejska zezwoliła na połowy tzw. paszowców, a więc kutrów zagranicznych działających na skalę przemysłową. Przez wiele lat przetrzebiały one Bałtyk i zareagowano na to dopiero pięć lat temu wprowadzając zakaz połowu dorszy - mówi darłowianin.
Nasz reporter rozmawiał z jedną z hurtowni ryb na Pomorzu i tu też usłyszał, że na Bałtyku jest zakaz połowu dorszy, ale w ofercie jest dorsz atlantycki.
- Prowadząc Ośrodek Wczasowy Neptun w nadmorskim Wiciu na terenie gminy Darłowo na Pomorzu muszę mieć w menu dorsza - mówi Mieczysław Gondek, szef OW Neptun. - Kupiłem atlantyckiego w jednej z hurtowni ryb. Płaci się za kilogram takiej ryby ponad 50 zł w hurcie. I powiedziałbym, że dorsz atlantycki jest nawet lepszy od bałtyckiego w jakości. Nie jest chudy. Sam go spróbowałem i w smaku jest trochę inny, ale to przyjemna odmiana. Turyści przyjeżdżając nad Bałtyk płacą w smażalniach krocie za porcję dorsza, ale mówią, że skoro raz do roku jadą na wakacje to nie po to, aby nie skosztować ryby nad morzem - akcentuje.
Leszek Borusiński, rybak z Ustki mówi, że wypływając na flądrę dawno nie widział dorsza w sieci.
- Przepisy unijne zezwalają na tzw. „przyłów” innych gatunków, ale Bałtyk jest tak przetrzebiony, że o dorsze jest trudno. Jak już się trafi to mały i chudy - akcentuje rybak.
Grzegorz Hałubek, prezes Związku Rybaków Polskich stażem na tym stanowisku tłumaczy to tym, że łańcuch ekosystemu Bałtyku został przerwany.
- Dorsz żywi się najczęściej szprotami i śledziami, a stada tych ryb zostały przetrzebione przez przemysłowe połowy tzw. paszowców - mówi szef ZRP. - Efekt tego też jest taki, że foki wyciągają rybakom ryby z sieci, bo tam je znajdują jeszcze stosunkowo łatwo. Można więc powiedzieć, że turyści nad Bałtykiem płacą za wieloletnią politykę unijną, która w - mojej ocenie - była błędna. Teraz: 120 - 150 zł za kilogram dorsza smażonego nad morzem to norma, a są miejsca, gdzie płaci się więcej.
Zapytany przez naszego reportera o 60 zł za kilogram smażonego dorsza w Jarosławcu?
- Tutaj jest przystań rybacka i sporo, jak na obecne realia na Bałtyku, jednostek wypływa na flądrę i może tu się trafiać „przyłów” dorsza - uważa. - Dlatego lokalnie może być taniej. Stąd radzę korzystać z takiej okazji jeśli się komuś trafi i spróbować dorsza. Bo niestety, ale nie ma optymistycznej prognozy. W dorocznym komunikacie dla Bałtyku Komisja Europejska podała, że tu dorsz się nie odbudowuje. To wręcz bardzo zła wiadomość.
Grzegorz Hałubek przypomina, że ograniczenia kwot połowowych w Polsce Unia Europejska wprowadzała już w 2012 roku, a w 2020 zakazał połowu dorsza.
- Oczywiście są rekompensaty unijne. Są środki za zezłomowanie jednostek, ale na dłuższą metę to odbija się Polsce czkawką. Czkawką cenową w tegorocznym sezonie letnim - mówi nasz rozmówca. - Warto też pamiętać, że dorsz jest tą rybą, która na Bałtyku decydowała o rentowności polskich kutrów. Teraz staje się drogim rarytasem na, który nie każdego stać. Całości obrazu dopełnia też to, że z wyliczeń naukowców wynika, że foki jedzą około 5 do 10 kilogramów ryb dziennie, a ich populację w Bałtyku szacuje się na około 50 tysięcy sztuk. One też muszą się wyżywić, a skoro zaglądają do sieci rybackich, to oznacza, że tutaj znajdują pokarm o, który jest im trudno w innych miejscach. Efekt tego jest też taki, że niszczą sieci rybackie - tłumaczy.
W nadmorskim Darłowie podczas leniwego popołudnia w porcie przy stoliku starsze małżeństwo konsumuje rybę z frytkami i surówką. Inni turyści przechodzący obok pytają ile kosztuje taka porcja i co to za ryba? W odpowiedzi słyszą, że ponad 60 zł od osoby oraz, że ryba to halibut. Halibut to smaczna ryba atlantycka, która w Bałtyku występuje sporadycznie. W tej okolicy znajdujemy w menu smażonego dorsza - zestaw obiadowy w średniej cenie około: 50 - 60 zł.
- W takim drugim daniu jest może 200 gram ryby, może trochę więcej. A to oznacza, że taki zestaw wpisuje się w ogólną tendencję cenową na polskim wybrzeżu - komentuje Grzegorz Hałubek.
Zapytany o remedium dla Bałtyku? - Potrzeba mądrej strategii unijnej, która przez kolejne lata będzie przestrzegana i być może wtedy dorsza uda się odbudować, ale tu należy naprawić cały ekosystem. Bo, mówiąc wprost, dorsz musi mieć pokarm - podkreśla. - Warto o tym pamiętać. Jeśli nie, to ten gatunek ryby może na Bałtyku całkowicie zniknąć. Aktualnie dorsz jest na Bałtyku, ale jest go mało. W smażalniach jest towarem luksusowym za, który się słono płaci.
Sklepiki rybne
W Darłowie, w tutejszym porcie, są też sklepiki rybne, gdzie za kilogram fileta dorsza ze skórą trzeba zapłacić 62 zł, a za filet bez skóry - 64 zł. Zaś tusza dorszowa to koszt 44 zł za kilogram. Tyle, że to surowa ryba, którą należy usmażyć, a w regulaminach pensjonatów, czy innych miejsc noclegowych, jest często zapis, gdzie zakazuje się smażenia ryb w aneksie kuchennym lub kuchni. Wiadomo chodzi o to, aby dane miejsce nie przesiąkło takim zapachem. Turyści też mówią, że wolą zapłacić w smażalni, niż „marnować” czas na urlopie w kuchni.
- Czasy są takie, że o turystę się zabiega. Osoby, które wybierają dane miejsce po raz pierwszy wszystko dokładnie sprawdzają od wyposażenie pokoju po kartę menu - mówi Mieczysław Gondek z Ośrodka Wczasowego Neptun w Wiciu. - Dlatego nie mogę nie mieć ryby na stołówce, bo turysta chce jej skosztować. Nie ukrywam, że kupuję dorsza atlantyckiego, bo tylko takiego mogę dostać w okolicznej hurtowni ryb.
Dopowiada, że na początku sezonu miał obłożenie na poziomie 60 procent. Dodaje, że dalsze dnie lipca jest lepiej, a na sierpień ma wolnych mało terminów.
- Rybka z talerza jest jednym z elementów lata nad Bałtykiem - podsumowuje Grzegorz Hałubek. - Warto, aby konsumujący ją turysta sięgnął do głębszych przemyśleń i zrozumiał dlaczego tak drogo kosztuje go taki obiad - kwituje.