Sparaliżowany Lenin. Choroba ścięła go z nóg
Przez większość swojego życia Lenin był prawdziwym okazem zdrowia. Praktycznie nie chorował i robił wszystko, by móc cieszyć się pełną sprawnością fizyczną i psychiczną. Ale ostatnie miesiące życia dyktatora były wypełnione pasmem cierpienia z powodu paraliżu, który go tknął. Miał trudności ze wszystkim, w tym z chodzeniem, mówieniem i tabliczką mnożenia!
Pierwszy udar
26 maja 1922 roku nastąpiło raptowne pogorszenie się stanu zdrowia Włodzimierza Iljicza. Gdy tylko wstał z łóżka, z hukiem runął na ziemię i zaczął mocno wymiotować. Szybko wezwano lekarza, który bez wahania stwierdził udar. Pacjent miał sparaliżowaną całą prawą stronę ciała oraz trudności z mówieniem.
W ciągu następnych dni cały sztab specjalistów krzątał się wokół poszkodowanego, wykonując szereg rozmaitych badań. Sprowadzono najlepszych lekarzy z kraju i zagranicy. Słono płacono niemieckim medykom, lecz Lenin nie chciał widzieć ich na oczy.
Uwag chorego nie brano jednak w ogóle pod uwagę, zaś dyktator z czasem przyzwyczaił się do obecności cudzoziemców, jednakże najlepiej czuł się w towarzystwie rodzimych specjalistów.
Bazgroły schorowanego dyktatora
W tych trudnych dla Lenina chwilach towarzyszyły mu żona Nadieżda i siostra Maria, które nie odstępowały go na krok. Pod ich nadzorem sparaliżowany dyktator wykonywał podstawowe działania arytmetyczne. Przez trzy godziny męczył się, by pomnożyć dwanaście przez siedem!
Mężczyznę uczono również pisać, lecz przez kilka tygodni nauki nie potrafił wypełnić kartki niczym innym jak tylko nieczytelnymi bazgrołami. W tym przygnębiającym stanie pacjent był kompletnie roztargniony, nie umiał wykonać podstawowych czynności, tracąc zdolność zapamiętywania nawet kilku prostych zdań.
Powrót do "żywych"
Tymczasem Włodzimierz Iljicz powoli wracał do zdrowia. Zaczął stawiać pierwsze kroki i poruszać prawym ramieniem. Coraz więcej mówił, choć miał ogromne kłopoty z koncentracją i zebraniem myśli.
Po mniej więcej dwóch miesiącach od udaru tknięty paraliżem mężczyzna był już na tyle silny, by móc określić strategiczne i taktyczne cele Kominternu. W kolejnych miesiącach pracował przynajmniej po kilka godzin dziennie i pojawiał na publicznych spotkaniach.
31 października przywódca bolszewików uczestniczył w posiedzeniu partii, gdzie, jak wynika z zapisów lekarskich, "mówił z werwą, gromkim głosem, był spokojny, ani razu się nie pomylił. W domu słuchał muzyki, fortepian go nie denerwował, ale skrzypiec znieść nie mógł, zbyt silnie na niego działały".
Z kolei 13 listopada "Włodzimierz Iljicz wystąpił na plenum Kongresu Kominternu i wygłosił przemówienie w języku niemieckim. Mówił płynnie, bez zająknienia, nie mylił się".
Dwa kolejne udary
Pod koniec listopada Lenin znów poczuł się gorzej. Dostał potwornych skurczów w nodze i nie mogąc znieść bólu, upadł na ziemię. Podniósł się wprawdzie, ale kosztowało go to wiele wysiłku. Po spotkaniu z kolegium lekarskim stwierdzono, że wódz koniecznie musi odpocząć w domu przez tydzień.
Lenin dostosował się do zaleceń specjalistów, ale niedługo później czekały na niego kolejne niespodzianki zdrowotne. 13 grudnia przeszedł dwa udary, a dwa dni później – jeszcze jeden, który w porównaniu z wcześniejszymi był zdecydowanie najbardziej niebezpieczny i bezpośrednio zagrażający życiu mężczyzny.
To, co do tej pory udało się mu wypracować, zostało kompletnie zaprzepaszczone. Ponownie powróciły trudności z mówieniem, chodzeniem i innymi podstawowymi funkcjami życiowymi.
Twarda szkoła życia
W codziennym komunikowaniu się Lenin najczęściej używał wyrażenia "ot-ot" – w ten sposób sprzeciwiał się, żądał czegoś, okazywał niezadowolenie, prosił o coś… Inne słowa wypowiadał raczej przypadkowo i chociaż powtarzał je niekiedy wiele razy z rzędu, robił to bezwiednie.
Z czasem swój język wzbogacił o słowa wykorzystywane w terminologii komunistycznej: "chłop", "robotnik", "rewolucja", "lud" czy "partia".
Było to zasługą jego żony, z zawodu nauczycielki, która nieustannie przy nim czuwała i uczyła go od podstaw praktycznie wszystkiego.