Toruń: Neptun i pogoda byli łaskawi. Sztafeta, z torunianką w składzie, wpław przepłynęła Bałtyk i dobiła do Gotlandii
Historia pływaczki z Torunia: najpierw był szkolny basen i wiele medali
W tej sztafecie znalazła się Joanna Janicka, która urodziła się i wychowała w Toruniu, na osiedlu Na Skarpie. Uczyła się w Szkole Podstawowej nr 30 i III Liceum Ogólnokształcącym. Łączył je basen, na którym dziewięcioletnia Aśka zakotwiczyła w trzeciej klasie podstawówki.
- Zaczęłam wtedy chodzić zajęcia SKS. Potem były treningi w klubach TKS "30" i Delfin. Mama była niezbyt zadowolona. Mówiła: "nie chodź na basen, przez mokre włosy będziesz miała katar, będziesz chorować". Moimi pierwszymi trenerami byli Jarosław Sienkiewicz i Tomasz Woroniecki. To oni nauczyli mnie pływać, jeździli ze mną na zawody. Pływanie ogromnie mnie wciągnęło. Stało się moją pasją. W zawodach zaczęłam starować od czwartej klasy podstawówki. Zdobywałam medale, startowałam w mistrzostwach Polski młodzików - wspomina Joanna Janicka.
Zaczynała od stylu grzbietowego. Dziś pływa przede wszystkim kraulem i delfinem. Jak mówi, nie przepada za żabką.
Jej karierę pływacką wyhamowała mocno astma. Zdiagnozowano ją u niej w podstawówce. Przerwa w pływaniu, z powodu leczenia, trwała trzy lata.
Pływacka pasja nie wygasła jednak ani trochę. Wróciła na basen. Pływała intensywnie podczas studiów na Akademii Medycznej w Warszawie (dziś to Warszawski Uniwersytet Medyczny). Ma licencjat z ratownictwa medycznego. Jest magistrem zdrowia publicznego.
- Podczas studiów zdobywałam medale Mistrzostw Polski Akademii Medycznych. Z czasem zaczęłam startować w zawodach masters - opowiada Joanna Janicka.
Z basenu na szeroką morką wodę: w Zatoce Puckiej i Zatoce Gdańskiej
Podczas treningów na basenach zetknęła się z pływakami, którzy postanowili wypłynąć na otwarte, morskie wody.
- W czterech ścianach basenu zrobiło się nam za ciasno - śmieje się Joanna Janicka.
W Polsce do pływania w otwartej morskiej wodzie idealna są Zatoka Pucka i Zatoka Gdańska. Joanna Janicka pokonała najpierw 7-kilometrową trasę z Pucka do Chałup. Potem ruszyła z Rewy do Jastarni. To 12 kilometrów wpław. Zaliczyła też 18 kilometrów z Gdyni do Helu.
Tę ostatnią trasę, ale w obie strony zaliczył Wojciech Kostrzewa. To z nim Joanna Janicka zaczęła snuć plany pokonania wpław Bałtyku, w sztafecie. Za cel obrali Gotlandię. Do sztafety dołączył Grzegorz Bednarczyk i Krzysztof Gajewski.
W takim składzie pierwszą próbę dotarcia wpław przez Bałtyk na Gotlandię podjęli w ubiegłym roku. Wystartowali z Rozewia. Po przepłynięciu dwóch trzecich trasy od polskiego wybrzeża do szwedzkiej wyspy przerwali wyprawę. Pogoda się pogarszała. Fale były coraz większe, robiło się niebezpiecznie.
Nie poddali się jednak. Postanowili, że po roku znów ruszą wpław przez Bałtyk. Do Aśki, Grześka i Wojtka dołączyła Alicja Giedryś, która w 2024 roku przepłynęła kanał La Manche.
Pływacką wyprawę trzeba było przygotować od strony logistycznej. Przede wszystkim zapewnić sztafecie bezpieczeństwo. W ekipie znalazło się dziesięć osób. Oprócz czterech pływaków, jako ich zabezpieczenie - dwóch kapitanów, fizjoterapeuta, ratownik medyczny i dwóch żeglarzy. Ta część ekipy czuwała na łodzi. Dowodzili nią Maciej Hejna i Martyna Sas. Na łodzi znalazł się też kajak oceaniczny, na który łatwiej jest wejść z wody w razie potrzeby.
Były również przygotowania typowo pływackie. Porzucić trzeba krótkie, intensywne, basenowe pływanie. Na otwartej wodzie niezbędne jest to długie, spokojne.
- Do pływania w otwartej wodzie konieczne jest odpowiednie przygotowanie fizyczne i mentalne oraz przygotowanie... żołądka. Długo znajduje się on przecież w nienaturalnej pozycji, nie wszystko w niej przetrawi. A trzeba uzupełniać energię, którą spalamy płynąc i zadbać o odpowiednią dietę. Opracowaliśmy też system dostarczania jedzenia pływakowi znajdującemu się w wodzie. Rok temu posługiwaliśmy się koszykiem przymocowanym do długiego kija. Było to jednak niewygodne. W tym roku sprawdził się bidon na długim sznurku. Do niego przyklejaliśmy taśmami żele energetyczne - wyjaśnia Joanna Janicka.
O wyprawie powiadomili Urząd Morski w Gdyni. To też ze względów bezpieczeństwa. W drodze na Gotlandię mieli przeciąć kilka tzw. autostrad morskich, którymi pływają statki.
- Mają one pierwszeństwo. Ostatecznie po drodze natknęliśmy się na kilka statków. Kapitan naszej łodzi kontaktował się z ich kapitanami. Byli otwarci na współpracę. Jeden z nich nawet zmienił nieco kurs, co nam pomogło - mówi Joanna Janicka.
Wpław przez Bałtyk z Władysławowa na Gotlandię: po trzy godziny na zmianie
Pływacką wyprawę zaczęli tym razem we Władysławowie, na plaży przy porcie, 14 lipca o godzinie 9.30. Pierwszy i ostatni odcinek pokonali we czworo. Większość trasy - na zmianę, jak to sztafeta.
- Zmiana trwała trzy godziny. W tym czasie każdy przepływał 10 kilometrów. Moje zmiany wypadały od 6.30 do 9.30 i od 18.30 do 21.30. Takie godziny mi odpowiadały, bo nie lubię pływać po ciemku. Woda miała 17-18 stopni Celsjusza, czyli była dość ciepła jak na chłodne tegoroczne lato. Płynęliśmy kraulem, z prędkością do dwóch węzłów. Ubrani byliśmy w pianki pływackie. Mieliśmy doczepione bojki asekuracyjne. To kolejny dowód na to, jak bardzo zadbaliśmy o swoje bezpieczeństwo. Każda bojka miała światełka i gwizdek, a w środku flarę, która przydaje się podczas mgły. Dzięki jej wystrzeleniu pływak sygnalizuje swoją lokalizację. Po każdej zmianie mieliśmy dziewięć godzin przerwy. To był czas na regenerację, także na sen. Wzmacnialiśmy się pysznymi zupami, które na łodzi gotowała Martyna. Przydał się zapas warzyw, który zabraliśmy - opowiada pływaczka z Torunia.
Zmiana to kilka godzin samotności pływaka. O czym się wtedy myśli?
- Różnie z tym jest. Niektórzy układają sobie w głowie biznesplany. Mnie myśli towarzyszą przez godzinę. Potem je wyłączam. Skupiam się na płynięciu. Bardzo mnie tu uspokaja. To dla mnie rodzaj terapii albo medytacji - opowiada Joanna Janicka.
Tej terapii w tym roku nie przeszkodziło wzburzone morze.
- Neptun i pogoda byli łaskawi i pozwolili nam zrealizować plan. Na długich odcinkach morze było spokojne. Nie obyło się jednak bez przygód. Ja dostałam w twarz z "kufla". Akurat gdy nabierałam powietrza, uderzyła we mnie fala i opiłam się morskiej wody. Alicji fala uszkodziła bark i konieczna była pomoc fizjoterapeuty - mówi Joanna Janicka.
Po 82 godzinach i 40 minutach - czyli mniej więcej po trzech i pół doby - sztafeta dotarła do Gotlandii. 17 lipca o godzinie 20.10 czworo pływaków wyszło z Bałtyku na brzeg w Hoburg. To miejsce na południowym krańcu wyspy. Była oczywiście wielka radość i gratulacje.
- Przepłynęliśmy w sumie 250 kilometrów. To najdłuższy dystans w historii, jaki pokonała na Bałtyku sztafeta. Nie o bicie rekordów nam jednak chodziło. Zrobiliśmy to dla siebie, z wielkiej miłości do pływania. Teraz łatwiej powinno nam być zarażać innych tą pasją. Długodystansowe pływanie w morzu uznawane jest za sport ekstremalny. Nie zgadzam się z tą opinią. To naprawdę jest sport dla każdego, oczywiście wymagający odpowiednich przygotowań. Osobie umiejącej pływać wystarczy rok przygotowań, by ruszyć na taką wyprawę jak nasza na Gotlandię. Mniej zaawansowani potrzebują trzech lat, ale naprawdę nie jest to wielkim wyzwaniem. Ja pływam trzy-cztery razy w tygodniu po półtorej godziny. Da się to pogodzić z codziennymi obowiązkami - dodaje Joanna Janicka.
Wpław przez Bałtyk: przybywa zarażonych tą pływacką pasją
Przez lata jeździła po Warszawie w karetkach jako ratownik medyczny. Ma przerwę w tej pracy. Prowadzi firmę prowadzącą szkolenia medyczne. Pracuje też jako trenerka pływania. Wśród jej podopiecznych jest właścicielka warszawskiej kliniki ortodontycznej. Pływanie stało się jej pasją i terapią, dzięki której odpręża się podczas przerw w pracy. Przed nią drugi długi dystans w morzu - z Rewy do Jastarni. Joanna Janicka ma więc efekty w zarażaniu innych pływacką pasją.
Sama nie ma zamiaru poprzestać na wyprawie na Gotlandię. Z Alą, Wojtkiem i Grześkiem szukają kolejnego pływackiego wyzwania na morzu.