Zaginął w górach. Już nigdy go nie widziano
Letni urlop w górach miał być dla rodziny Beilhartzów czasem odpoczynku i beztroski. Nikt nie przypuszczał, że zwykły spacer nad rzeką zakończy się jedną z najbardziej tajemniczych zagadek XX wieku.
Rodzina Beilhartz i przygotowania do wyprawy
Alfred Edwin Beilhartz był najmłodszym z dziesięciorga dzieci Williama i Snowdrop Beilhartza, mieszkających w Denver (Kolorado). Rodzina była aktywna i lubiła spędzać czas na łonie natury, zwłaszcza podczas wakacji. W 1938 roku w okolicach Dnia Niepodległości Stanów Zjednoczonych Beilhartzowie wraz z grupą przyjaciół wybrali się na wycieczkę do Parku Narodowego Rocky Mountain, by uciec od upałów miasta.
Kemping rozbili w malowniczym miejscu niedaleko zbiegu rzek Roaring i Fall River, tuż poniżej Wodospadu Horseshoe w pobliżu Estes Park. To teren górski o surowym charakterze, pełen dzikich zwierząt i trudnych do przebycia ścieżek, ale jednocześnie niezwykle urokliwy i spokojny. Rodzina liczyła na relaks i wspólne chwile z dala od miejskiego zgiełku.
Rankiem 3 lipca około godziny 8:00 William Beilhartz udał się do pobliskiego strumienia, aby się umyć, zabierając ze sobą małego Alfreda. W tym samym czasie dwaj przyjaciele rodziny, Oran Bronson i Walter Hansen, poszli około 150 metrów dalej w górę rzeki, by również się odświeżyć. Alfred poprosił ojca o pozwolenie, by do nich dołączyć. William zgodził się, ufając, że chłopiec będzie bezpieczny w towarzystwie znajomych.
Moment zaginięcia i pierwsze poszukiwania
Po powrocie Williama do obozu, Alfred miał jeszcze chwilę pobawić się przy strumieniu, po czym ruszył w stronę Orana i Waltera, którzy kończyli swoje czynności około 150 metrów dalej. Gdy Oran i Walter wrócili do obozu, zauważyli, że Alfred nie ma przy nich. Rodzina natychmiast rozpoczęła poszukiwania, wołając imię chłopca i przeczesując okoliczne lasy oraz brzegi rzek.
Alfred odpowiedział na wołanie matki, ale jego głos dochodził z miejsca oddalonego o około 100-120 metrów od obozu, po czym zapadła cisza. Przez kolejne minuty nikt nie widział chłopca, jakby po prostu rozpłynął się w powietrzu. Panika narastała szybko.
W ciągu kilku godzin od zgłoszenia zaginięcia do akcji wkroczyli strażnicy Parku Narodowego Rocky Mountain oraz pracownicy Cywilnego Korpusu Ochrony (CCC). W sumie ponad 150 osób, w tym wykwalifikowani tropiciele i psy gończe, rozpoczęło poszukiwania na dużą skalę. Przeszukano każdy zakamarek lasu, brzegi rzeki i koryto strumienia.
Intensywne poszukiwania i hipotezy
Poszukiwacze, przekonani, że Alfred mógł wpaść do rwącej rzeki, zbudowali tamę około pół mili w górę rzeki, by zmniejszyć nurt i umożliwić dokładne przeszukanie dna. Przeszukano dokładnie każdy metr koryta, przewracając kamienie i zaglądając pod wszelkie możliwe kryjówki. Niestety, nie znaleziono żadnego śladu – ani ciała, ani ubrań, ani nawet śladów stóp.
Psy tropiące podążyły za zapachem chłopca na odległość około pół mili w górę szlaku, po czym trop urwał się w rozwidleniu ścieżek. Poszukiwania na lądzie również nie przyniosły rezultatów. W obawie przed atakiem dzikich zwierząt, teren przeczesywano bardzo dokładnie, jednak nikt nie natrafił na żaden dowód obecności Alfreda.
Wśród świadków pojawiło się kilka niepotwierdzonych obserwacji. Najsłynniejsza dotyczyła pary turystów, Williama i jego żony, którzy około godziny 13:00 tego samego dnia widzieli chłopca na stromym skalnym urwisku zwanym "Diabelskie Gniazdo", położonym około 6 mil na zachód i ponad 2 500 stóp wyżej niż miejsce zaginięcia. Chłopiec miał siedzieć na krawędzi skały przez kilka minut, po czym został nagle "szarpnięty" i zabrany przez niewidzialną osobę. Po przybyciu służb teren był pusty, a poszukiwania w tym rejonie nie przyniosły żadnych rezultatów.
Teorie i dalsze wydarzenia
W miarę upływu czasu pojawiały się różne hipotezy dotyczące losu Alfreda. Rodzina i część śledczych podejrzewała porwanie, zwłaszcza po znalezieniu w opuszczonej górskiej chacie bandaża, który mógł należeć do chłopca – miał on bowiem pęcherz na stopie i nosił opatrunek podobnego rodzaju. FBI przeprowadziło badania materiału, ale nie udało się powiązać go jednoznacznie z Alfredem.
Ponadto, w listopadzie 1938 roku, pięć miesięcy po zaginięciu, rodzina otrzymała list z żądaniem okupu w wysokości 500 dolarów (co odpowiadało dziś około 111 000 dolarów). W liście napisano, że chłopiec jest żywy, lecz "nie przywiązał się do porywaczy" i zostanie zwrócony, jeśli okup zostanie pozostawiony w określonym miejscu. Policja uznała jednak wiadomość za fałszywkę, a śledztwo w sprawie podejrzanych zostało szybko zamknięte bez postawienia zarzutów.
Inna relacja pochodziła od kobiety z Nebraski, która twierdziła, że widziała Alfreda w towarzystwie nieznajomego mężczyzny na drodze w okolicach Big Spring. Po zobaczeniu zdjęcia chłopca w gazecie była przekonana, że to on. Mimo podjętych prób odnalezienia tej pary, nie udało się ich zlokalizować.
Nieodgadniona zagadka
Zniknięcie Alfreda Beilhartza pozostaje jedną z najbardziej tajemniczych i niepokojących zagadek historii Parku Narodowego Rocky Mountain. Mimo ogromnych wysiłków, zaangażowania setek osób, nowoczesnych metod poszukiwań jak na tamte czasy i licznych świadectw, nie udało się odnaleźć ani chłopca, ani wyjaśnić jego losu.
Rodzice Alfreda do końca życia wierzyli, że ich syn jest gdzieś żywy, porwany przez nieznanego sprawcę. Jednak większość śledczych i ekspertów skłania się ku teorii, że chłopiec mógł utonąć w rzece lub zginąć w trudnym, górskim terenie.
Eksperymenty przeprowadzone przez strażników parku pokazały, że ciało mogło zostać porwane przez szybki nurt i ukryte pod wodą, co tłumaczyłoby brak jakichkolwiek śladów.