Zginął w bydgoskim pożarze. Badania DNA potwierdziły jego tożsamość
Prokuratura Rejonowa Bydgoszcz-Południe otrzymała wyniki badań genetycznych szczątków mężczyzny, który spłonął w czasie pożaru, do którego doszło 12 maja przy ulicy Horodelskiej.
- Potwierdziliśmy tożsamość ofiary pożaru. Było to możliwe dzięki przeprowadzeniu badania DNA - mówi prok. Włodzimierz Marszałkowski, szef prokuratury rejonowej. - Co do konkretnej przyczyny zgonu jednak, nie jest możliwe jej wskazanie z powodu na stan szczątków. Ciało było prawie doszczętnie zwęglone.
Jak doszło do pożaru?
Przyjęcie, że ofiara zginęła w płomieniach jest tylko pozornie oczywiste. Chodzi bowiem też o okoliczności, w jakich do tego doszło. Czy mężczyzna był pod wpływem jakichś substancji, czy stracił przytomność i z jakiego powodu oraz czy próbował wydostać się z pomieszczenia.
Pożar miał miejsce w garażu. Ofiara to liczący 50 lat Tomasz M., który pomieszkiwał tam od dłuższego czasu. Zatrzymany do sprawy został natomiast Sławomir P., któremu prokurator postawił zarzut podejrzenia sprowadzenia zagrożenia niebezpiecznego zdarzenia, którego skutkiem była śmierć człowieka.
- Sąd uwzględnił wniosek o trzymiesięczny areszt wobec podejrzanego - mówił krótko po zdarzeniu prok. Marszałkowski.
P. był jedną z dwóch osób początkowo zatrzymanych w związku z pożarem. Ostatecznie jednak drugi z mężczyzn ma w sprawie status świadka. W przypadku obu zatrzymanych musiały minąć prawie dwie doby, zanim prokurator mógł ich przesłuchać. W chwili ujęcia obaj byli kompletnie pijani.
- Sławomir P. przyszedł do pokrzywdzonego i pod zamknięte drzwi wsunął zapaloną kartkę papieru - wypowiadał się dla TVP Bydgoszcz prokurator Dominik Mrozowski. - Po jakimś czasie pokrzywdzony drzwi otworzył, nie chciał opuścić tego garażu. Doszło najprawdopodobniej do wybuchu butli z gazem.
Za papierosa albo za batonika
- Ten młody - o podejrzanym 24-latku mówi jeden ze znajomych ofiary zdarzenia - on tu biegał jak opętany, kiedy to się paliło. Tu strażacy działali, było zamieszanie, a ten skakał od garaży na drugą stronę ulicy. Sławek biegał w tę i z powrotem i zdawał relację, jak to się paliło. W końcu go "zgarnęli", nie wiem, może myśleli, że jest w szoku, czy co?
Z nieoficjalnych informacji w sprawie wynika, że potencjalny sprawca pożaru i ofiara się znali, ale nie byli skonfliktowani.
- Według mnie to on by się przyznał do wszystkiego za papierosa albo za batonika. Toć on od lat tu nagabywał ludzi, zaczepiał starsze panie o parę groszy. O papieroska, "kierowniku", "szefie", o dwa złote - mówi świadek.