Zły interes, wielki upadek. Historia średniowiecznego biznesmena
Marzył o zrobieniu dobrego interesu i dorobieniu się fortuny, ale ostatecznie został bez przysłowiowego grosza. Zgubiła go nadmierna ambicja, a los ewidentnie mu nie sprzyjał. Poznaj historię genueńskiego kupca Jaronimo di Santo Stefano, którego podróż do Indii okazała się pasmem nieszczęść…
Droga w nieznane
Jeronimo di Santo Stefano wyruszył do Indii ze swoim wspólnikiem Jeronimem Adornem z prostym – jak im się wydawało – i mającym przynieść spore zyski zamiarem: kupić w Kairze korale i inne towary, sprzedać je w Indiach i nabyć miejscowe artykuły, by sprzedać je w Europie.
Obaj dotarli do Indii w wątłej dżalbie, małej łodzi skleconej ze starych, powiązanych sznurami desek, z bawełnianymi żaglami. Rejs z Al-Kusajru na egipskim wybrzeżu Morza Czerwonego do Wybrzeża Malabarskiego zajął im 25 dni.
Początkowo wszystko układało się dobrze – w okolicach Kalikatu trafili do mieszkających tam chrześcijan. Dowiedzieli się od nich o drzewach pieprzowych, korzeniach imbiru i palmach kokosowych. Widzieli pobożność miejscowej ludności czczącej krowy, słońce czy małe, domowej roboty idole. Podekscytowały ich wiadomości o miejscowych zwyczajach małżeńskich, o tym, że każda dama mogła mieć siedmiu lub ośmiu mężów i że żaden mężczyzna nie chciał poślubić dziewicy!
Potem włoscy kupcy popłynęli na Sri Lankę i ze zdumieniem przecierali oczy na widok obfitości bardzo poszukiwanych w Europie towarów. Rosły tam drzewa cynamonowe, wszędzie skrzyły się drogie kamienie – granaty, hiacynty, kocie oczy.
Początek czarnej serii
Po powrocie do Indii dwaj Jeronimowie zobaczyli na Wybrzeżu Koromandelskim piękne czerwone drewno sandałowe, idealne do budowy ślicznych domów. Po siedmiu miesiącach wędrowania po tym regionie postanowili w końcu sprzedać swój towar. W tym celu wyruszyli do krainy zwanej Awa (leżącej w północnej i środkowej części dzisiejszej Mjanmy), gdzie, jak słyszeli, można było kupić wspaniałe rubiny.
Ale wojna, która tam wybuchła, pomieszała im szyki, wiec zmienili plany, udając się do Pegu w buddyjskim królestwie, które określili mianem "Dolnych Indii". Tam sprawy zaczęły iść źle.
Dogadali się z władcą Pegu, że dostaną za swoje towary 2 tysiące dukatów. Wszystko zrozumieli i dobili targu, ale władca nie spieszył się z zapłatą. Codziennie chodzili na jego dwór i prosili o należne im pieniądze, coraz bardziej ubożejąc, niedojadając i cierpiąc na zmianę z powodu upału i zimna.
Śmierć współtowarzysza podróży
Niestety, po 55 dniach Adorno zmarł; nigdy nie był twardym człowiekiem i te udręki go wykończyły. Stało się to 27 stycznia 1496 roku i nie było przy tym nawet księdza, który udzieliłby mu ostatniego namaszczenia.
Jeronimo di Santo Stefano pogrzebał druha na terenie zrujnowanego kościoła, w opuszczonym miejscu, którego "nikt nie odwiedzał". Stale go opłakiwał i modlił się o spokój jego duszy. Myślał, że on też może umrzeć, ale doszedł do siebie, gdy władca Pegu w końcu mu zapłacił.
Raj, który nie był rajem
Jeronimo później popłynął dalej, po czym znalazł się m.in. na Sumatrze, skuszony jej jedwabiami, żywicami i przyprawami. Tutaj podróżnika spotkały kolejne niepowodzenia: dużą część jego majątku skonfiskowano, gdyż miejscowy władca orzekł, że był własnością Adorna, który zmarł na jego ziemi.
Nieszczęśnik po tym wszystkim popłynął najpierw do Khambatu w Gudżaracie, gdzie sprzedał wszystko, co mu zostało, i kupił jedwab i żywicę z zamiarem ich sprzedaży w Genui.
Następnie Stefano popłynął na południe, ku porośniętym palmami brzegom Malediwów. Ten archipelag składający się z kilku tysięcy koralowych atoli rozrzuconych na kobaltowym morzu był wówczas muzułmańskim sułtanatem i ruchliwym skrzyżowaniem szlaków prowadzących z Jawy i Sumatry do Indii, Adenu i Ormuzu. Eksportowano stamtąd ambrę, szylkret i liny z włókien kokosowych, ale handlowano również przyprawami i kamieniami szlachetnymi oraz chińskim jedwabiem i porcelaną.
Zła pogoda zmusiła Jeronima do spędzenia na Malediwach pół roku pośród, jak napisał, "czarnych i nagich, ale zdrowych i uprzejmych, tubylców żywiących się rybami i importowanym ryżem.
Kres marzeń, kres bogactwa
W końcu, gdy warunki pogodowe poprawiły się, Jeronimo popłynął dalej, ale po zaledwie ośmiu dniach jego mały statek nabrał wody. Było jej tyle, że nie dało się jej wylać, i drobna łupina zatonęła, a z nią część załogi. Jeronimo całą noc dryfował po desce, rozpaczliwie modląc się o boskie zmiłowanie.
Wreszcie rano nadszedł ratunek – wyłowił go inny statek. Jeronimo znalazł się z powrotem w Khambacie. Ostatecznie wyruszył na zachód z karawaną ormiańskich i perskich kupców. W drodze zostali "napadnięci i ograbieni", ale udało mu się dotrzeć do osmańskiego portu Trypolis nad Morzem Śródziemnym. Genueńczycy nawiązali przyjazne stosunki z Turkami, dzięki czemu powstała tam ich faktoria.
Jeronimo wysłał z Trypolisu list do swojego przyjaciela Giovana Jacoba Mainera, w którym opisał swoje perypetie. Ewidentnie niewiele albo zgoła nic nie zarobił na swojej podróży. Takich przypadków było w średniowieczu zresztą więcej.
Źródło
Niniejszy artykuł stanowi fragment książki prof. Anthonego Bale’a Przewodnik średniowiecznego obieżyświata. Świat w oczach ludzi średniowiecza, wydanej nakładem wydawnictwa Rebis (Poznań 2024).