Bydgoszcz: Medea w czarną dziurę wepchnięta. Młodzi twórcy pokazali pazur w Teatrze Polskim - recenzja
Urodzona 25 lat temu w białoruskim Mińsku Eugenia Balakireva mieszka w Krakowie od pięciu lat, studiując w Akademii Sztuk Teatralnych. W Polsce realizuje się jako reżyserka, ale też autorka tekstów. Nie tylko pisanych dla teatru - dwa lata temu została laureatką konkursu na pamiętniki uchodźcze.
Mająca w piątek premierę w Teatrze Polskiego "Medea" to dokonanie Balakirevej zarówno jako reżyserki, jak i autorki tekstu. A możliwość pokazania przedstawienia publiczności w Bydgoszczy jest nagrodą, którą otrzymała podczas ubiegłorocznego 14. Forum Młodej Reżyserii. "Medea" to jej pierwsza samodzielna praca w instytucjonalnym teatrze.
Jako współpracowników reżyserka wybrała rówieśników, znajomych z Krakowa (scenograf i kostiumograf Jerzy Basiura, choreografka Magdalena Kawecka, dramaturżka Weronika Zajkowska, odpowiadający za sekwencje wideo i światło Jakub Kotynia) i Białorusi (autor muzyki i reżyser dźwięku Uladzislau Shaban).
A ile w bydgoskiej "Medei" jest z Eurypidesa? Bardzo mało i bardzo dużo zarazem. Bardzo mało z oryginalnego tekstu tragedii - zaledwie kilka zdań prologu. Bardzo dużo, jeśli wziąć pod uwagę wątki i motywy, pojawiające się w dziele z V wieku przed naszą erą.
I właśnie ta nieśmiertelna, niekończąca się wędrówka myśli i zdarzeń jest najważniejszym tematem współczesnego dramatu, napisanego przez Białorusinkę. "Medea" wpada w czarną dziurę, z której nie ma ucieczki. "Medea" krąży w pętli czasu, w której powtarzają się uczynki i słowa. To spostrzeżenia pojawiające się w drugim akcie sztuki, mającym budowę szkatułkową. Widzimy w nim aktorkę przygotowującą się do roli Medei (Michalina Rodak) i reżysera (świetnie zagranego przez Jerzego Pożarowskiego, świętującego wraz z premierą nieco spóźnione 40-lecie występów na scenie), który z nią pracuje. Reżyser, później okazujący się samym Eurypidesem, długo i bezskutecznie poszukuje idealnej wykonawczyni tytułowej roli w swym dramacie. A może to sam Eurypides jest źródłem kłopotów z obsadą roli Medei?
Pierwszy akt "Medei" Balakirevej jest natomiast propozycją odczytania antycznej sztuki we współczesnych realiach. Wiarołomny Jazon (w tej roli gościnnie młody i przystojny Michał Meller) wiąże się tu nie z córką króla Koryntu, lecz córką swojego szefa w firmie.
Medeę (dojrzale zagranej przez również występującą w Bydgoszczy gościnnie Irenę Sierakowską - na co dzień aktorkę Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu) znajdujemy nie w pałacu, lecz izolatce niedoinwestowanego szpitala. Scena to wykafelkowane na biało pomieszczenie z brudną szafką i zlewem, do którego z kranu zamiast wody płynie... krew. Na środku stoi szpitalne łóżko na kółkach. Spoczywa na nim odziana w czarną suknię pacjentka, odwiedzana przez pielęgniarkę i lekarza.
Stary doktor usiłuje przywrócić Medei pamięć. Ta bowiem, za sprawą mechanizmu wyparcia, zapomniała swoje złe uczynki. Wysiłkom doktora przeciwstawia się pielęgniarka - kobieta empatyczna, lecz i twarda, zmuszając pacjentkę do połykania pigułek, które opóźnią traumę związaną z odzyskiwaniem pamięci. Biała sala, białe łóżko, białe stroje personelu medycznego i czarna suknia niezwykłej pacjentki. A w tle komentująca wydarzenia niczym antyczny chór i pląsająca zjawa (Zhenia Doliak).
Wysiłki dobrej pielęgniarki nie na wiele się zdadzą. Pamięć powoli wraca. Medea jest w obcym kraju, do którego przywiózł ją robiący karierę mąż. Do starej ojczyzny nie ma powrotu, z nowej ojczyzny jest wyrzucana. Starzeje się. Ostatnie 12 lat poświęciła dzieciom. A mąż odpłacił jej zdradą i teraz usiłuje odwrócić kota ogonem...
Czyż to nie jest historia, jakich pełno we współczesnym świecie? Historia miłości, zdrady, konfliktu dwóch silnych osobowości, zakłamania, egoizmu i zemsty, w wyniku której ciepią także niewinni?
Niczego nowego tu nie znajdziemy. Niczego poza pokazaniem, że ludzka natura, ludzkie problemy i oceny nie zmieniły się mimo upływu wieków.