RozrywkaTrzeba mieć przepis na siebie: rozmowa z Agnieszką Rehlis

Trzeba mieć przepis na siebie: rozmowa z Agnieszką Rehlis

Agnieszka Rehlis po raz piąty była członkinią jury preselekcyjnego 12. Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki. Artystka opowiada w rozmowie z Tomaszem Pasternakiem o preselekcji, matematyce i sposobie oceniania, a także o swoich doświadczeniach konkursowych i marzeniach wokalnych. „Ważny jest przekaz" - mówi odnosząca sukcesy na prestiżowych scenach świata śpiewaczka.
(Fot. Orfeo) Konkurs Moniuszkowski
(Fot. Orfeo) Konkurs Moniuszkowski
Tomasz Pasternak

Tomasz Pasternak: Jak wygrać Konkurs Moniuszkowski?

Agnieszka Rehlis: Trzeba mieć przepis na siebie i zaufać swojej intuicji wokalnej. Każdy śpiewak powinien wiedzieć, jak dany organizm pracuje, jak wydobywa dźwięk i co dzieje się w ciele. To jest podstawa wokalistyki. Nasza głowa powinna przetworzyć wszystkie uwagi, jakie dostajemy, ale musimy wiedzieć, czy są one dobre lub złe. Każdy śpiewak musi mieć „ukrytego pedagoga”. Śpiewanie musi być bardzo świadome. Ciągle powtarzam słowa Andrzeja Dobbera: trzeba poczuć ziemię.

Po raz pierwszy zaczęła Pani oceniać kandydatów 5 edycji temu.

Dostałam zaproszenie od Beaty Klatki, Dyrektor Konkursu. To była 8. edycja, rok 2013. W komisji zasiadali wtedy Jolanta Żmurko i Romuald Tesarowicz, wspaniali artyści, z ogromnym dorobkiem, poczułam się bardzo wyróżniona. Przesłuchiwaliśmy płyty CD, było ich około trzystu, mój mąż pomagał mi odebrać wielkie, ciężkie pudła. Wtedy nie mieliśmy zbyt dużo informacji o uczestniku, nie znaliśmy ich nazwisk, ocenialiśmy tylko nagranie audio. Teraz formuła się zmieniła, wszystko mamy online, oglądamy wideo, możemy w Internecie sprawdzić, kim jest dany uczestnik i dowiedzieć się, ile ma lat.

Agnieszka Rehlis w „Gwałcie na Lukrecji” w Tuluzie © Mirco Magliocca Fot. Orfeo
Agnieszka Rehlis w „Gwałcie na Lukrecji” w Tuluzie © Mirco Magliocca Fot. Orfeo

Wiek jest tak ważny?

Wiek jest ważny, ponieważ kiedy ktoś ma zaledwie ponad 22 lata, a śpiewa głosem już zmęczonym i rozwibrowanym, to jest dla mnie sygnał, że jest niestety niedobrze. W przypadku osoby starszej np. o 10 lat, pewne rzeczy z podobnego wykonania jestem w stanie bardziej łagodnie potraktować. Drugą kwestią jest to, że jeżeli śpiewak ma 22 lata, a kolejny 32 lata i ocenię ich po równo, to będę za tym, aby do konkursu została dopuszczona osoba starsza, ponieważ młodsi uczestnicy mają jeszcze wiele edycji konkursu przed sobą. Ale na to też nie ma reguły.

Czy ocenianie jest trudne? Zwłaszcza po 15 latach?

Bardzo. Poświęcam każdemu uczestnikowi przynajmniej 10 – 15 minut, w zależności od długości trwania nagrania. Niektórzy wysyłają dwa utwory, niektórzy cztery. Wszystkich słuchałam w całości, za wyjątkiem pojedynczych przypadków, gdzie chciałam dać zero punktów…

Za co przyznawała Pani najwięcej punktów? Za osobowość czy kwestie techniczne?

Na moją ocenę wpływają różne aspekty. Przede wszystkim wnętrze i oczywiście uroda głosu. Ale były też osoby, które nie miały ładnego głosu, ale miały wnętrze i to mnie w nich ujęło. Ważny jest przekaz. Jestem w stanie natychmiast ocenić, czy ktoś rozumie słowa, które śpiewa. Niektórzy śpiewają pięknym, pełnym głosem od początku do końca, ale w jednej dynamice. Ktoś ma kawał głosu, ale nie śpiewa frazą – wtedy zastanawiam się, czy może warto dać szansę? Maksymalną ocenę daję osobie, która naprawdę mnie zachwyca pod każdym względem, a w tej edycji było kilka takich osób.

Agnieszka Rehlis jako Azucena w „Trubadurze” w Royal Ballet & Opera w Londynie © 2025 Camilla Greenwell Fot. Orfeo
Agnieszka Rehlis jako Azucena w „Trubadurze” w Royal Ballet & Opera w Londynie © 2025 Camilla Greenwell Fot. Orfeo

Ile czasu mieliście Państwo na przesłuchanie materiałów?

Trzy tygodnie, ale ja zrobiłam to w 17 dni. Byłam wtedy w Londynie, w produkcji „Trubadura”, gdzie kreowałam wyczerpującą emocjonalnie rolę Azuceny. Nie słuchałam nagrań w dniu moich spektakli. Jeżeli ktoś śpiewa niepoprawnie, to odbija się na moim głosie, bo moja krtań jakby przyciąga te dźwięki. Generalnie w życiu nie słucham zbyt dużo muzyki operowej na co dzień, interesuję się innymi gatunkami. Było ponad 424 zgłoszeń, czyli 5 godzin dziennie słuchania, oczywiście nie non-stop, ale to była bardzo ciężka praca. Musiałam pod uwagę brać różne aspekty, robiłam bardzo szczegółowe i wnikliwe notatki, aby zawsze móc je otworzyć i przypomnieć sobie wykonawcę.

Wszyscy jurorzy podczas preselekcji słuchali wszystkich nagrań?

Tak, wszyscy przyznajemy punkty, co więcej – na końcu, po zdaniu ocen, każdy z nas dostaje wykaz wszystkich ocen, oraz wyliczoną średnią z przesłuchania każdej osoby. To jest czysta matematyka. Oczywiście mieliśmy spotkanie spotkanie online, w celu przedyskutowania niektórych osób. Tym razem było aż czterech jurorów, a nie jak dotąd trzech.

Agnieszka Rehlis (Lisa) i Roberto Saccá (Walter) w „Pasażerce” Mieczysława Weinberga w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, 2010 © Krzysztof Bieliński Fot. Orfeo
Agnieszka Rehlis (Lisa) i Roberto Saccá (Walter) w „Pasażerce” Mieczysława Weinberga w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, 2010 © Krzysztof Bieliński Fot. Orfeo

A jaki jest poziom techniczny nagrań?

Z tym jest bardzo różnie, zdarzało się, że dawałam mniej punktów, ponieważ nagranie technicznie było bardzo złej jakości. To ma bardzo duże znaczenie. Nie można też montować nagrań, to musi być prezentacja całościowa, bez ulepszeń, bez dodawania pogłosu, bez manipulacji i doklejania kolejnych, dogranych fragmentów. Nie można oszukiwać.

Czy kontynuuje Pani praktykę pedagogiczną?

Mam doświadczenie pedagogiczne. Uczyłam wiele lat w Szkole Muzycznej II stopnia w Jeleniej Górze. Byłam asystentem prof. Ewy Czermak na Akademii Muzycznej we Wrocławiu, później po kilku latach byłam wykładowcą przez kilka lat, ale finalnie zrezygnowałam. Był taki okres w moim życiu, że myślałam, że muszę związać się z uczeniem, ponieważ występowałam tylko w Polsce, a nie miałam tak doskonałego agenta, który dbałby o moje występy zagraniczne i planował moją karierę. Nie zrobiłam też przewodu doktorskiego z dwóch powodów. Po pierwsze nie miałam na to czasu, po drugie robienie moim zdaniem przewodu naukowego z dziedziny, która jest rzemiosłem, jest nieporozumieniem i nie mam tego w planach. Uważam, że umiem uczyć. Do każdego staram się podejść indywidualnie, ponieważ nie ma czegoś takiego, że dwie osoby śpiewają tak samo, każdy śpiewa innym głosem. U każdego szukam problemu, żeby ten głos mógł wypłynąć.

Karol Kozłowski (Vitellozzo), Maciej Nerkowski (Gazella), Mateusz Zajdel (Liverotto), Agnieszka Rehlis (Maffio Orsini) i Luciano Botelho (Gennaro) w „Lukrecji Borgii” w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, 2009 © Krzysztof Bieliński Fot. Orfeo
Karol Kozłowski (Vitellozzo), Maciej Nerkowski (Gazella), Mateusz Zajdel (Liverotto), Agnieszka Rehlis (Maffio Orsini) i Luciano Botelho (Gennaro) w „Lukrecji Borgii” w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, 2009 © Krzysztof Bieliński Fot. Orfeo

Ale nie uczy Pani regularnie?

Nie uczę. Tracę dużo energii na uczenie i później brakuje mi jej na moje śpiewanie, dlatego nie uczę nikogo.

Od czasu do czasu biorę udział w kursach mistrzowskich, ale bardzo sporadycznie. Jesienią po raz kolejny zasiądę w jury I Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Bogdana Paprockiego w Bydgoszczy.

A jak Pani wspomina swoje konkursy?

Nie zakwalifikowałam się do Konkursu Moniuszkowskiego w 2001 roku. Pamiętam jak przygotowałam profesjonalne nagranie w Polskim Radiu we Wrocławiu. Było mi bardzo przykro, gdy otrzymałam negatywną odpowiedź. Zaledwie kilka miesięcy później pani Maria Fołtyn przyjechała do Wrocławia wysłuchać koncertowego wykonania „Manru” I. Paderewskiego, ja na tej prezentacji wykonałam rolę Azę i pani Maria od razu zaprosiła mnie na kolejną edycję. Trzy lata to dla artysty dużo czasu. Zadebiutowałam już wtedy w Teatrze Wielkim w Warszawie, nawiązałam współpracę z Filharmonią Narodową, śpiewałam w koncertach z profesorem Krzysztofem Pendereckim i dlatego postanowiłam, że nie przyjmę zaproszenia na kolejną edycję.

Agnieszka Rehlis jako Amneris w ROH © Tristram Kenton Fot. Orfeo
Agnieszka Rehlis jako Amneris w ROH © Tristram Kenton Fot. Orfeo

Czy trzeba brać udział w konkursach? Czy konkursy są niezbędne, żeby zrobić karierę?

Na pewno trzeba się pokazywać. Jury w Warszawie jest niesamowite, w dużej mierze składa się z osób decydujących o obsadach w wielu teatrach operowych. Może się zdarzyć, że uda się zdobyć zaproszenie do jednego z nich. To trochę takie przesłuchanie. Nie znamy dnia, ani godziny. W moim przypadku nie był to konkurs, a występ na scenie – była to „Jolanta” Piotra Czajkowskiego w Teatrze Wielkim Warszawie, po której odstałam propozycję współpracy z renomowaną agencją. Jednak zawsze zachęcam ludzi do udziału w konkursach.

Za chwilę Arena do Verona, Staatsoper w Berlinie, Teatro del Maggio Musicale Fiorentino we Florencji, Opera w Zurychu, ale także Washington Opera i Carnegie Hall w Nowym Jorku. A kiedy w Polsce?

W przyszłym sezonie zadebiutuję też w Filharmonii Paryskiej. Będę również śpiewała „Stabat Mater” Szymanowskiego w Londynie i Berlinie. Bardzo zabiegam o to, żeby śpiewać więcej koncertów niż oper, ponieważ chcę być więcej w domu. A w Polsce? We wrześniu wystąpię w Gostyniu na XX Jubileuszowym Festiwalu Muzyki Oratoryjnej MUSICA SACROMONTANA, wraz z Anną Mikołajczyk-Niewiedział, Tomaszem Krzysicą i Robertem Gierlachem będziemy wykonywać dzieła oratoryjne Józefa Zajdlera. Nie będzie chóru i dlatego dyrektor artystyczny festiwalu Wojciech Czemplik prosił, żeby każdy z nas zaprosił kogoś do swojego głosu, aby móc wspólnie wykonać partię chóralną. Ja zaprosiłam kontratenora Jakuba Foltaka, któremu przyznałam swoją nagrodę na poprzednim Konkursie Moniuszkowskim.

Elisabet Strid (Izolda) i Agnieszka Rehlis (Brangena) w „Tristanie i Izoldzie” Ryszarda Wagnera w Teatro de la Maestranza w Sewilli © © Sonia Espigares Fot. Orfeo
Elisabet Strid (Izolda) i Agnieszka Rehlis (Brangena) w „Tristanie i Izoldzie” Ryszarda Wagnera w Teatro de la Maestranza w Sewilli © © Sonia Espigares Fot. Orfeo

Pani kalendarz jest bardzo intensywny, czy ma Pani czas na marzenia?

Moim marzeniem jest zaśpiewanie Dalili. Niestety tej opery nie wystawia się tak często jak „Aidę” czy „Trubadura”. Proszono mnie o Miss Quickly w „Falstaffie” w Hamburgu, ale propozycja przyszła zbyt późno. Chciałabym wrócić do Brangeny w „Tristanie i Izodzie” debiutowałam w tej partii w Sewilli. Marzę o Erdach, zarówno w „Złocie Renu”, jak i „Zygfrydzie”. Bardzo pociąga mnie Wagner, dobrze czuję tę muzykę i chciałabym wejść w te dzieła troszeczkę głębiej, wykonując np. Frickę w „Walkirii”.

Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę, życzę spełnienia artystycznych marzeń i do zobaczenia na Konkursie Moniuszkowskim.

Źródło artykułu:Portal Muzyczny ORFEO

Wybrane dla Ciebie