"Ostatnie oblężenie. Marienburg - Malbork 1945". Powstała monografia na temat działań wojennych w mieście
W tym artykule
Malbork '45. Powstała monografia na temat działań wojennych
80 lat temu zakończyła się II wojna światowa. Na Pomorzu Niemcy bronili się aż do 9 maja, mimo że główny front Armii Czerwonej już dawno tędy przeszedł. Miejscem, w którym ofensywa radziecka zatrzymała się na dłużej zimą 1945 r., był Malbork. Działania wojenne doczekały się właśnie pierwszej monografii, której autorem jest dr Tomasz Gliniecki, historyk wojskowości, a wydawcą – Muzeum Miasta Malborka.
Elblążanin, na co dzień pracownik naukowy Muzeum Stutthof w Sztutowie, od ponad 15 lat specjalizuje się w badaniach działań wojennych pod koniec II wojny światowej na terenie dzisiejszej północnej Polski.
Ta książka jest pewnym podsumowaniem. Nazwisko Glinieckiego jest na okładce, ale z pełnym szacunkiem i pamięcią podchodzę do tego, że przede mną było wielu ludzi, którzy już się tą historią wojennego Malborka zajmowali, czasami na mniejszą skalę, bo książka nigdy nie powstała, ale były artykuły, przyczynki, badania, było to opisywane w monografiach miasta – przypomniał Tomasz Gliniecki podczas spotkania autorskiego, które w środę (7 maja) odbyło się w Muzeum Miasta Malborka.
W toku pracy nad tą i wcześniejszymi publikacji naukowymi autor przejrzał tysiące dokumentów m.in. w archiwach polskich, niemieckich i rosyjskich. Zwraca uwagę na ciekawą rzecz: Federacja Rosyjska ogromną ilość informacji z końcowego okresu II wojny światowej udostępniła w sieci.
- Mamy dostęp do milionów stron aktowych na temat działalności militarnej Armii Czerwonej. Oni wrzucili to do internetu – każdy może sobie zajrzeć, jest tylko kwestia, żeby się znać, wiedzieć, czego szukać. Dla porównania, w Polsce podobne źródła są w Centralnym Archiwum Wojskowym na mikrofilmach z lat 60. ubiegłego wieku; trzeba dostać specjalne zgody, wejść na cztery godziny. Natomiast nie muszę wychodzić z domu, żeby dostać dostęp do dokumentów rosyjskich, których potrzebuję. Mogę to zrobić z poziomu komputera. Nie mówię, że to jest dobry kraj, tylko że dla nich to jest historia chwały i dlatego się tym chwalą. Natomiast tam, gdzie dzisiejsza Federacja Rosyjska musiałaby się wstydzić za swoich żołnierzy, czyli dokumenty prokuratur i sądów wojskowych, dokumenty komendantur, część dokumentacji oddziałów zdobyczy wojennej, to do tego nie mamy dzisiaj dostępu i nie wiem, czy będziemy mieli kiedykolwiek – mówi Tomasz Gliniecki.
Bezcennym źródłem wiedzy dla historyka wojskowości są mapy i szkice wojskowe. Tomasz Gliniecki czyta je jak „otwartą księgę”, rozszyfrowując każdy skrót, cyfrę i strzałkę. Ale to właśnie efekt umiejętności i wiedzy nabywanej przez lata.
Taki szkic daje nam wgląd we wszystko. Karabiny maszynowe, moździerze, działa, punkty dowodzenia. Z punktu widzenia człowieka, który się tym zajmuje na co dzień, historyka wojskowości, to są dane genialne. Ale choć wszystko da się z dokumentów wyczytać, to potrzebne są jeszcze relacje, wspomnienia ludzi, dokumenty bojowe, czyli różne zapisy jednostek, które tutaj po obu stronach walczyły – wyjaśnia Tomasz Gliniecki.
W monografii „Ostatnie oblężenie. Marienburg – Malbork 1945”, która jest książką popularnonaukową, autor w przystępny sposób zawarł syntezę swojej wiedzy będącej efektem przeczytania dziesiątek tysięcy kart dokumentów w językach przede wszystkim rosyjskim i niemieckim.
- Moje szczęście polega na tym, że ja się tym zajmuję już od 16 lat, w związku z czym Malbork w szerszym ujęciu nie był dla mnie nowością. Wiedziałem, czego szukam, wiedziałem, czego mniej więcej brakuje, a także kto wcześniej i jakimi elementami się zajmował – dodaje historyk.
Malbork na "teatrze działań wojennych"
Radziecka ofensywa na Berlin ruszyła na początku stycznia 1945 r.
- Dlaczego Malbork przez chwilę stał się ważny, znalazł się na tym, jak to się mówi, "teatrze działań wojennych"? Z punktu widzenia całej epopei wojennej to była chwila, moment, mgnienie, a jednak był ważny nie tylko dla mieszkańców tego miasta, ale też sporych grup – wojskowych, ludności, która uciekała i przez mosty na Nogacie chciała się przedostać do innych części ówczesnej Rzeszy. W związku z tym ta przestrzeń wideł Wisły i Nogatu przez moment miała wielkie znaczenie strategiczne – opowiada Tomasz Gliniecki.
A zwłaszcza mosty na Nogacie, których potrzebowały wojska II Frontu Białoruskiego, by szybko przerzucić się na drugą stronę podczas swojego marszu w kierunku Gdańska i Gdyni. Ale utknęły tutaj na kilka tygodni.
- Jest styczeń 1945 roku. Kolejna z wielkich sowieckich ofensyw. Armia Czerwona rusza na froncie od Finlandii właściwie aż po Węgry i Rumunię. Gdzieś w środku tej północnej części ataku znajduje się II Front Białoruski dowodzony przez marszałka Rokossowskiego. Front Białoruski miał podtrzymywać to główne uderzenie, czyli iść na Gdańsk i Gdynię. 24 stycznia wojska radzieckie podchodzą pod Malbork, 25 stycznia przełamują pierwszą obronę i już wtedy walczą na ulicach miasta. Na mapie z 25 stycznia mamy pokazaną linię odpowiedzialności i widać, że pojawia się wtedy tutaj oddział przedni 8 Korpusu Zmechanizowanego, 1236 Pułk Piechoty i potem ten pułk zostanie aż do końca walk o miasto – prezentował Tomasz Gliniecki.
Na mapach operacyjnych niemieckich i rosyjskich można prześledzić całe oblężenie Malborka przez Armię Czerwoną. Z mapy dziennej niemieckiego dowództwa wojsk lądowych z 24 stycznia (każdego dnia była aktualizowana) wynika, że tego dnia Malbork był atakowany przez sowieckie czołgi, których naliczono 32.
A kto broni? To też widać na mapie. Oddziały alarmowe i zapasowe. Na mapach, tych dziełach kartograficznych żołnierze oznaczali to, co się dzieje. To są dokumenty dokładnie tamtych dni – podkreśla Tomasz Gliniecki.
Jak tłumaczy, kolejna sowiecka mapa z 26-27 stycznia pokazuje, że ich jednostki zdążyły już podejść pod Elbląg i zaatakowały miasto, a Malbork oznaczają jako... zdobyty.
- Wiemy, że nie do końca tak było, bo co prawda, znaczną cześć miasta opanowali, ale fragment Starego Miasta, zamek i podejścia do mostu zostały niezdobyte, trzymały się przez kolejne tygodnie. Sowieci byli pewni, że w parę dni zgniotą ten przyczółek mostowy, więc wyprzedzili fakty i ogłosili, że Malbork jest zdobyty. Dlatego z dniem 26 stycznia w rozkazie Stalina jest m.in. salut armatni w Moskwie, podziękowania dla jednostek, które działania przeprowadziły, ale „zapomniały” dopisać, że to, co ważne, czyli strategiczne mosty są nadal w rękach niemieckich - opowiada Tomasz Gliniecki.
CZYTAJ TEŻ: Maj 1945 roku we wspomnieniach 93. mieszkańca Malborka
Walki uliczne, status quo i nagle wielki wybuch na Nogacie
Pierwsze godziny działań wojennych to typowe walki uliczne.
- Na początku pojawiły się jednostki pancerne, bo były szybkie. Natomiast z punktu widzenia doktryny także Armii Czerwonej miast nie powinno się zdobywać jednostkami pancernymi bez wsparcia piechoty, bo po prostu naraża się czołgi. To w Malborku też miało miejsce. Dziesiątki wozów pancernych zostało straconych na ulicach przez Armię Czerwoną bez zdobycia mostów. Ta sytuacja krzepiła obrońców, którzy mieli tylko kilka dział przeciwlotniczych, bardzo dobrych do takiej walki, bo strzelających z dużą prędkością, czyli przebijających pancerze wszystkich ówczesnych sowieckich czołgów. Po drugie, z murów zamkowych i resztek Starego Miasta powstrzymywali czołgi i inne wozy bojowe bardzo prostą, ale bardzo skuteczną bronią, czyli panzerfaustami. Człowiek, który miał na ramieniu pancerzownicę, był w stanie powstrzymać czołg z bliskiej odległości, mógł na chwilę wyskoczyć z zaułka czy z piwnicy i równie szybko się skryć – wyjaśnia Tomasz Gliniecki.
Zdobycie Malborka, ważne przede wszystkim z powodu mostów, ale też propagandowo jako dawnej stolicy Krzyżaków, miało zająć „chwilę”. Tymczasem wydłużyło się do kilku tygodni. Jak wyjaśnia elbląski historyk, przyczyna tkwiła w szerszym kontekście. Cofająca się od wschodu niemiecka 4 Armia zbliżała się do Elbląga, a przejęcie kontroli nad trzy razy większym miastem z jego mostami było ważniejsze dla czerwonoarmistów.
- Część oddziałów sowieckich, np. na północ od Malborka, już przeszła na drugą stronę Nogatu, mogła odciąć miasto, ale kłopoty z niemiecką 4 Armią kazały wrócić i utrzymać linię Nogatu przed tymi, którzy przychodzą od wschodu. W Malborku mieli pilnować, żeby się nic wielkiego nie wydarzyło. Ani Sowieci, ani Niemcy nie chcieli tego status quo naruszać, dlatego Nogat na parę tygodni stał się linią walk, ale taką, której ani jedni, ani drudzy specjalnie nie naruszali, a tylko drobne oddziały zwiadowcze ją przekraczały. Gdyby nie było tego manewru cofającej się 4 Armii, to jednostki sowieckie odcięłyby drogę do mostu i wszystko zakończyłoby się na przykład w dwa dni – uważa Tomasz Gliniecki.
Pod zamkiem zostaje więc 1236 Pułku Piechoty, a do pomocy dostaje 13 Batalion 161 Rejonu Umocnienia.
Te rejony umocnienia to są jednostki pozornie niebojowe. Prawie wcale nie miały piechoty, tylko karabiny maszynowe i lekką artylerię po to, żeby bronić zdobytych terenów. Ale pod Malborkiem zostaje cały czas ten pułk piechoty, która w razie czego będzie służyła do zdobywania twierdzy. Ci, którzy byli w niej zamknięci, siedzą, jedzą to, co mieli do jedzenia, na przykład bardzo dużo proszku jajecznego, i piją, bo mieli 40 tysięcy flaszek – to był dobry magazyn – opowiada Tomasz Gliniecki.
Wieczorne powietrze 9 marca pozorny spokój rozdziera huk. Niemiecka załoga, wiedząc, że Armia Czerwona przekroczyła Nogat na północ od Malborka i szykuje taki sam manewr na południe od miasta, czyli wkrótce zamknie ich w pierścieniu – ewakuuje się, wysadzając trzy przeprawy: dwa mosty i kładkę.
- I kończy się obrona Malborka. Sowieckie jednostki – pułk piechoty i batalion osłonowy – wchodzą po 2-3 godzinach do zamku. Widzą, że jest pusto, sprawdzają, szukają min z opóźnionym zapłonem, ale potem zaczynają – po pierwsze, budować prowizorycznie nową przeprawę, a jednocześnie przeprawiają cześć swoich wojsk, żeby ścigać załogę malborską, która odchodzi w kierunku Nowego Stawu – mówi Tomasz Gliniecki.
Przed Nowym Stawem stają 11 marca o godz. 23. Potem ewakuują się za Wisłę, gdzie walki trwają aż do zakończenia wojny.
To jest marzenie, żeby to rzeczywiście było ostatnie oblężenie
Po wojnie przez lata – nie tylko w czasach PRL, ale już po przemianach ustrojowych – utarło się, że 17 marca był dniem „wyzwolenia” Malborka przez Armię Czerwoną. To data, która nie pasuje do żadnych wojennych faktów.
Nie oznaczała wydarzenia, które szumnie świętowano. Wiemy natomiast, że pojawiła się w przestrzeni publicznej dokładnie rok później, czyli 17 marca 1946. Wtedy odbyło się specjalnie zwołane posiedzenie Miejskiej Rady Narodowej, na której pojawili się jej członkowie oraz zaproszeni goście, wśród nich starosta, przedstawiciele wojewody, Armii Czerwonej i Wojska Polskiego – wyjaśnia Tomasz Gliniecki.
Wówczas też polskie władze miasta postanowiły uczcić pierwszą rocznicę „dnia odzyskania wolności przez miasto Malbork”, m.in. nadając odpowiednią nazwę jednej z ulic. Dlatego też Komendancką (przy niej mieściła się komendantura Armii Czerwonej) przemianowano na 17 Marca. Jak pisze Tomasz Gliniecki, nazwę zmieniono jednomyślnie, „potomnym zostawiając dylematy dotyczące adekwatności tej daty do przebiegu zdarzeń wojennych”. Bo w rzeczywistości odnosiła się do daty uroczystego posiedzenia MRN.
Tomasz Gliniecki na pełne okrucieństwa wydarzenia starał się spojrzeć ściśle okiem badacza, bez wartościowania i snucia ocen, bez emocji, którymi nasycona była literatura powojenna na ten temat. Wszystko zależało od tego, czy pisano z perspektywy niemieckiej odebranego „heimatu”, czy z perspektywy rosyjskiej i idącą w ślad za nią propagandy czasów PRL.
- To są walki między Sowietami a Niemcami, dlatego jako badacz mogę „stanąć na środku”, nie uczestniczyć do końca w bólu i mogę rozstrzygać z punktu widzenia naukowego. To jest jakaś szansa, która została nam dana i staram się ją wykorzystywać. Dzięki temu książki, artykuły, badania mogą być pozbawione emocji na linii sprawca-ofiara. Natomiast jedno jest pewne: jesteśmy depozytariuszami tego terenu, w związku z czym również tej trudnej historii. Kaci i ofiary są po jednej i drugiej stronie. To Niemcy musieli w większości opuścić te ziemie, ale musieli dlatego, że pięć lat wcześniej zaczęli tę wojnę. Mimo cierpień cywilów podczas końcowego okresu zmagań byli oni przedstawicielami nacji, która najpierw tę wojnę rozpętała, a dopiero potem przegrała, ze wszystkimi tej klęski konsekwencjami. Czas PRL był z kolei czasem zafałszowywania historii, przedstawiania Związku Sowieckiego jako wyzwolicieli, a to była wojna. Ktoś atakował, ktoś się bronił, ktoś musiał wygrać, ktoś musiał przegrać – mówi Tomasz Gliniecki.
Autor książki swój manifest „Nigdy więcej wojny” zawarł w tytule.
Przyszłości nie znamy, ale ten tytuł wyraża marzenie, żeby to rzeczywiście było ostatnie oblężenie, żebyśmy my i przychodzące po nas pokolenia żyły w pokoju. Minęło 80 lat i na szczęście nie było żadnej wojny. Natomiast to jest ostrzeżenie, patrząc na to, co się dzieje za naszymi granicami, jak wyglądają dyskusje światowe, międzynarodowe – podkreśla Tomasz Gliniecki.
Książkę w cenie 40 zł można kupić w siedzibie Muzeum Miasta Malborka przy ul. Kościuszki 54.