Drogo i kapryśnie nad Bałtykiem. Turystów mniej, ale hotelarze i restauratorzy nie narzekają
Na międzyzdrojskiej promenadzie widać, że sezon wakacyjny nad morzem ma się dobrze. Świnoujska promenada także pęka w szwach. Jednak ze statystyk widać, iż kapryśna lipcowa aura sprawiła, że na zachodniopomorskim wybrzeżu turystów było mniej niż rok temu. Organizatorzy wypoczynku oceniają, że w tym roku do miejscowości nadmorskich przyjechało nawet 20 proc. mniej gości.
Prawdziwy boom turystyczny zachodniopomorskie wybrzeże przeżywało w długi sierpniowy weekend, kiedy o wolne miejsce noclegowe było trudno, a ceny apartamentów prywatnych wyraźnie podskoczyły. Średnio w Świnoujściu za apartament dla czterech osób trzeba było zapłacić za trzy noce aż 9 tys. zł. Podobne ceny obowiązywały w Międzyzdrojach, tylko w Dziwnowie było taniej, bo tam trzy noclegi dla czterech osób kosztowały średnio 6 tys. zł.
- Nad polskim morzem było w tym roku drogo - mówią turyści, którzy obserwują ceny nad Bałtykiem w sezonie już od paru lat. - Taniej wychodził wypoczynek w Turcji, Bułgarii, Grecji, Albanii czy Egipcie.
Tym bardziej, że w tych krajach na południu Europy słońca nie brakowało.
- A u nas jaka będzie pogoda, to zawsze jest zagadka - będzie słonecznie i ciepło, czy nie - tłumaczą goście.
Gdy rodzimi turyści narzekali w lipcu na deszcz i chłód, na Pomorze Zachodnie ciągnęli turyści ze Słowacji, Skandynawii, a także z państw bałtyckich, ale przede wszystkim z Czech.
- Już od paru lat obserwujemy, że nad nasz zachodniopomorskim Bałtyk przyjeżdża więcej turystów z Czech - mówią pracownicy biur turystycznych w Świnoujściu. - Lubią nasze morze, ale oni raczej aktywnie spędzają czas na urlopach - podkreślają.
Dlatego prędzej można spotkać rodzinę z Czech na ścieżkach rowerowych koło Wolina, czy po niemieckiej stronie wyspy Uznam, niż na kocykach na plaży.
- Rano wychodzą, zwiedzają, wieczorem wracają. Doceniają atrakcje, które polskim turystom już spowszedniały - opowiadają.
Tymczasem polscy turyści chcą raczej plażować, kąpać się w Bałtyku, no i jeść tego mitycznego dorsza, albo tłustą flądrę - oczywiście z frytkami.
Ale tak się złożyło, że w tym roku "plażing" był raczej problematyczny. Turyści więc szturmowali kawiarnie, restauracje i wszelkie atrakcje pod dachem.
- Nie narzekam na brak zwiedzających - mówi Jagoda Stępień, właścicielka międzyzdrojskiego Oceanarium. - Gdy jest kiepska pogoda, przed wejściem ustawiają się do mnie długie kolejki. Gdy jest ładna, także turystów nie brakuje, bo szukają schronienia przed słońcem - śmieje się.
- Dla mnie ten sezon był nawet lepszy od poprzedniego - przyznaje właściciel restauracji w Międzyzdrojach. Tłumaczy, że zawsze w lipcu i sierpniu jest sporo przyjezdnych, a gdy pogoda nie jest plażowa, to ma zdecydowanie więcej gości w lokalu.
- Bo wolą wtedy usiąść przy stoliku i coś zamówić, zamiast posilać się fast foodami na plaży - tłumaczy. - Ja nie mam dużego lokalu więc i tak wszystkich przyjezdnych nie obsłużę. Ale zawsze mam pełny lokal klientów.
Pytany o receptę na sukces podczas kiepskiej pogody w sezonie letnim zwraca uwagę przede wszystkim na umiarkowane ceny i sympatyczną obsługę.
- Przyznam, że pierwszy raz w tym roku właśnie obrałem taką strategię i od razu zauważyłem to w obrotach. Były sporo wyższe - podkreśla. - A wiem, że inni narzekali na sezon, że jest dla nich kiepski.
Hotelarze, gdzie w ofercie placówki jest basen, SPA, jacuzzi, czy specjalne atrakcje dla dzieci radzili sobie znakomicie.
- Mieliśmy w lipcu obłożenie na poziomie 91,5 proc. - przyznaje Marta Jonak-Mikołajczyk z Aqua Resort Międzyzdroje, gdzie w ofercie jest pełna gama atrakcji dla dzieci i młodzieży.
Nie mają też powodów do narzekań operatorzy hotelu Radisson Blu czy Hilton Resort w Świnoujściu.
- W tym roku noclegi się u nas świetnie sprzedawały - mówią recepcjoniści.
Za to gorzej mieli właściciele apartamentów czy pokoi w pensjonatach albo na kwaterach prywatnych.
- Były tygodnie, kiedy miałam zajętych może 60 proc. pokoi - mówi Beata, która prowadzi hotelik w Dziwnowie. - Stali klienci, przede wszystkim ze względu na pogodę, często odmawiali przyjazdu.
Jej kolega z Dziwnówka porównuje tegoroczny lipiec do czasów pandemii. Podkreśla przy tym, że jednym z głównych powodów odmowy lub odwołań oprócz nieciekawej pogody był strach przed drożyzną.
- Goście mówią mi, że tygodniowy pobyt w Albanii czy Bułgarii przy pogodzie wręcz gwarantowanej wychodzi im taniej - żali się i tłumaczy, że gdy nie ma plażowania, to turyści wydają więcej pieniędzy. Często na jakieś zbytki.
Dodaje przy tym, że podczas tegorocznych wakacji nie mógł już także liczyć na turystów z Niemiec.
- Nie tak, aby ich w ogóle nie było - twierdzi. - Ale jest ich zdecydowanie mniej. Już Polska ich tak nie kusi, właśnie ze względu na ceny. Oni sami przeżywają kryzys i teraz liczą każde euro.
Mówi także, że do tej pory podróżowanie było istotną częścią życia Niemców, ale ostatnie wyzwania ekonomiczne spowodowały, że tego lata aż 30 proc. Niemców zamiast za granicę wolało urlopy spędzić blisko miejsca zamieszkania.
- A to przełożyło się na frekwencję nad polskim Bałtykiem - zwracają uwagę operatorzy biur podróży.