Historie z II wojny światowej. Snajperzy strzelali, on orał pole

Budowniczy konińskich wieżowców i pierwszej sieci centralnego ogrzewania miał wtedy zaledwie 13 lat, ale już nic nie zapisało się w jego pamięci tak bardzo, jak noc 12 października 1941 roku, kiedy wraz z rodzicami i młodszym bratem Zygmuntem zostali wyrwani z domu w Pątnowie i przerzuceni ponad pół tysiąca kilometrów dalej w głąb Niemiec.
Fot. LicencjodawcaFot. Licencjodawca
Robert Olejnik
Robert Olejnik
- Od lat, ilekroć zaczyna się jesień, w mojej pamięci odżywa każda chwila tego dnia – opowiadał mi podczas naszego pierwszego spotkania w 2011 roku.

Na targu niewolników

Sześć lat temu opisałem nocną napaść niemieckich żołnierzy na dom państwa Karykowskich, ich drogę z gmachu liceum w Koninie, gdzie umieszczono ich na noc razem z innymi mieszkańcami powiatu konińskiego, podróż pociągiem do majątku Tannenhof, znajdującego się 175 km w prostej linii na zachód od Szczecina oraz pierwsze wrażenia po przybyciu na miejsce. Wracam do tematu, ponieważ udało mi się wreszcie zdobyć oryginalne zdjęcia z wojennego wygnania.

Dlaczego akurat te wydarzenia tak silnie zapamiętał Józef Karykowski? Proszę sobie wyobrazić, co może czuć chłopiec w wieku ucznia siódmej klasy szkoły podstawowej, który staje nagle wraz z rodzicami i dziesiątkami innych rodaków przed obcymi ludźmi, którzy niczym na końskim targu chodzą od jednego do drugiego, macają mieśnię jego ojca, oglądają zęby, krzywią się na widok dzieci, które są obciążeniem.

Nie byli ochotnikami

Ponieważ po kilku dniach Władysława Karykowska się rozchorowała, trzynastolatek musiał ją zastąpić. Jak się okazało, niemieccy gospodarze byli przekonani, że Polacy przyjechali do pracy... dobrowolnie, jak często się zdarzało przed wojną.

- Niemcy okazywali niezadowolenie, że przyjechaliśmy do pracy, a teraz matka choruje. Oni myśleli, że przyjechaliśmy tam szukać pracy i zarobku. Nie wiedzieli, nie mieli pojęcia o tym, że zostaliśmy wysiedleni i zesłani. Na trzeci czy czwarty dzień po przyjeździe, kiedy odzyskaliśmy jakąś równowagę, zostaliśmy zapędzeni do robót niewolniczych - opowiadał.

Do grudnia wykopywali buraki na stuhektarowej plantacji, a do stycznia zajmowali się ich zwożeniem.

Do wszelkich robót

45-letni Antoni Karykowski (fot. 2) bez problemu zaadoptował się do sytuacji, bo jak wielu innych on również w młodości wraz z siostrami wyjeżdżał do pracy do Niemiec. Mówiło się, że „na saksy”, bo najczęściej były to wyjazdy do Saksonii. Ale z czasem to określenie zostało rozciągnięte na wszystkie wyjazdy do pracy za granicą.

- Kopanie buraków szło nam znośnie – oceniał Józef Karykowski - a gdy padał deszcz i było mokro, brano nas do omłotów, innym razem do kopcowania ziemniaków. Często też rąbałem drewno na opał dla dworu.

Jeszcze w styczniu Józka przydzielono do pracy w oborze, gdzie zajmował się głównie kilunastoma młodymi końmi, które karmił, czyścił, ale też wywoził obornik.

-  Oprócz tego wykorzystywano mnie do pracy w ogrodzie, w polu, przy obróbce kartofli, pieleniu, radleniu - wyliczał. - Byłem wykorzystywany też do wszelkich innych robót w gospodarstwie.

Dziewiętnaście dodzin w pracy

W maju 1942 roku, dwa miesiące po czternastych urodzinach chłopaka, zlecono mu również opiekę nad bydłem. Nie tylko doił krowy, oprzątał i wywoził obornik, ale przyjmował nawet porody cieląt.

- Dla mnie zaczęła się najcięższa praca, bo od maja do późnej jesieni bydło przebywało i pasło się w okólniku, który miał kilkadziesiąt hektarów powierzchni – wspominał Józef Karykowski. - Trzeba było wstawać o drugiej w nocy, iść dwa kilometry do zagrody i zgonić krowy na stanowisko udojowe. Spędzałem po wiele godzin w kucki, ze stołkiem przywiązanym jedną nogą do pasa, bo należało szybko przechodzić od krowy do krowy, a tych sztuk musiałem wydoić po 15-18 rano i wieczorem. Praca popołudniowa kończyła się o dwudziestej pierwszej, a o drugiej w nocy znów trzeba było iść. I tak każdego dnia.

Wybawiła go... przepuklina

Razem z czternastolatkiem z Pątnowa przy krowach pracowało jeszcze dwóch chłopaków z Polski. Jeden z nich – Kazimierz Cyrulewski – pochodził z powiatu tureckiego. I na tych trzech nastolatkach, którzy umieli wprawdzie zajmować się zwierzętami hodowlanymi, ale przecież nie w takiej skali i tak dużym obciążeniu.

- Kiedyś w lipcu byłem tak zmęczony, że około trzeciej w nocy w okólniku zmorzył mnie sen. Obudziłem się przerażony po godzinie, ale na szczęście koledzy pomogli mi nadgonić dojenie. Byliśmy przecież kontrolowani i trzeba było na czas przygotować mleko do odstawy do mleczarni.

Ale jesienią zrobiło się jeszcze ciężej.

- Przy oprzędzie trzeba było dźwigać nosidła z paszą dla krów, kiszonkę, brukiew, buraki, wywozić obornik – wspominał Józef Karykowski. - Ta praca dla czternastolatka to była katorga. Zimą trzeba było już o wpół do trzeciej być w oborze. To był środek nocy, więc płakałem, kiedy któryś raz z kolei nie miałem już siły wstać. Mama mnie wtedy tuliła i pocieszała, że po wojnie wyśpię się do woli. Ale teraz muszę iść. Pamiętam do dziś te słowa.

Od dźwigania ciężarów czternastolatek dorobił się przepukliny, którą mu zoperowano w kwietniu 1943 roku. Po zabiegu nie wrócił już do pracy w oborze. Miał wtedy 15 lat.

Tylko jeden ze swastyką

- Majątek był oddalony od miasta, więc na co dzień nie widywaliśmy ani nie mieliśmy do czynienia z umundurowanymi przedstawicielami administracji niemieckiej – opowiadał Józef Karykowski. – A Niemcy pracujący w folwarku traktowali nas różnie. Nie spotykaliśmy się z zagorzałymi faszystami. Tylko jeden ubierał brunatną koszulę i opaskę ze swastyką.

Bardziej zapamiętał Paula Ewerta, traktorzystę.

- Był to jeden z wielu Niemców, którzy potępiali nazizm i czuli się zniewoleni wojną i terrorem, a do nas – Polaków - odnosili się w sposób życzliwy. Obowiązki trzeba było wykonywać, nie było na to żadnej rady, ale ci zwykli Niemcy byli ludzcy.

Babcia Zadłużna

Po pewnym czasie Karykowskim przydzielono dwuarowy ogródek przy czworaku, w którym mogli sadzić i zbierać warzywa dla siebie, a od 1943 roku pozwolono im nawet na uprawę dwustu sztuk tytoniu.

- Ojciec trudnił się tą hodowlą machorki, a babcia Zadłużna pouczyła go, jak przygotować dobry susz.

Maria Zadłużna była wieloletnią pracownicą folwarku, która od 1914 roku przyjeżdżała do Tannenhofu do pracy z domu rodzinnego w Polsce, a po poślubieniu tutejszego Niemca została na stałe. Razem z mężem zajmowali mieszkanie w tym samym czworaku co Karykowscy.

- Jestem jej bardzo wdzięczny za dobroć i troskę o nas.

Zdjęcie pod krawatem

To ona pomogła im przetrwać pierwsze dni i zorientować się, komu w Tannenhofie można ufać a na kogo trzeba uważać.

- Mam tu zdjęcie, które w grudniu 1942 roku zrobił nam były polski jeniec pracujący po sąsiedzku u bauera – przypomniał sobie mój rozmówca. – Chcieliśmy je wysłać rodzinie w Polsce, aby zobaczyli, że żyjemy. Jak babcia Załużna – bo tak na nią dość szybko zaczęliśmy mówić – o tym usłyszała, przyniosła ubrania, mówiąc, że chociaż trwa wojna, a my jesteśmy tutaj cywilnymi niewolnikami, to nade wszystko musimy godnie wyglądać.

Za załączonym zdjęciu 14-letni Józio ma na sobie koszulę, marynarkę i krawat po Aleksandrze Zadłuznym, synu pani Marii.

- Gdy ktoś spojrzy na to zdjęcie, nigdy nie pomyśli, że jesteśmy zesłańcami deportowanymi do niewolniczych robót w III Rzeszy. Takie momenty dodawały nam siły i otuchy, nadziei że wytrwamy wojenne koszmary i powrócimy do kraju – ocenił Józef Karykowski.

Kara śmierci za słuchanie

Maria Zadłużna pomagała Karykowskim podtrzymywać kontakt nie tylko z rodziną.

- Miała w domu niedużego telefunkena i często zapraszała ojca do siebie na słuchanie radia. Do dziś pamiętam, że o godzinie 20. nadawane były informacje z Londynu, bo ojciec pilnował, żeby zdążyć na czas. I za każdym razem widział czerwoną kartkę przyklejoną do odbiornika, na której było napisane, że słuchanie obcych stacji jest zagrożone karą śmierci. W ten sposób na bieżąco wiedzieliśmy, co dzieje się na frontach świata: o obronie Stalingradu, bitwie pod Kurskiem, zdobyciu Monte Casino i kiedy Anders przeprawiał się na Bliski Wschód do Libanu. To była dla nas bardzo ważne, bo dawało nadzieję. Potem dzielilismy się tymi wieściami z francuskimi jeńcami i polskimi zesłańcami cywilnymi, którzy ich zastąpili.

Szczęśliwy wozak

Po operacji przepukliny Józef Karykowski dostał wóz zaprzężony w konie i dostarczał mleko do mleczarni w oddalonym o dziewięć kilometrów miasteczku Lubz. Odbierałe też przesyłki dla administracji dworu, a przy okazji robił zakupy dla innych rodzin, co sprzyjało nawiazywaniu pożytecznych kontaktów.

- Byłem młodym chłopaczkiem, niezamkniętym w sobie, więc panie uśmiechały się do mnie, podobałem się im – mówiąc to Józef Karykowski usmiechał się do wspomnień. - Po kryjomu sprzedaswały mi poza przydziałem kartkowym lepszea wyroby, na przzykład kawałek salcesonu albo dobrej kiełbasy.

Wszystko to się skończyło, kiedy Józek został perzyłapany na piciu przewożonego mleka, co zostało potraktowane jako kradzież.

- Można powiedzieć, że mi się upiekło, bo nie pobito mnie ani nie ukarano jak Kazia Cyrulewskiego publiczną chłostą.

Złapał za odziewek

Józef Karykowski został robotnikiem folwarcznym, czyli fornalem.

- Dostałem cztery konie, które czyściłem, oprzątałem i wykonywałem z nimi wszystkie obowiązki w polu - harowałem od świtu do nocy. To było znacznie cięższe zajęcie, ale we wrześniu znów uśmiechnęło się do mnie szczęście – wspominał pan Józef. – Zastąpiłem traktorzystę, którego przeniesiono do innego majątku. Robiłem orkę, kopanie kartofli i buraków na wielkich połaciach ziemi. Znów miałem zajęcie od świtu do zmroku, ale że mechanizacja mi imponowała i interesowałem się budową maszyn, praca mi się podobała.

Któregoś dnia w połowie listopada 1944 roku Józef karykowski miał kłopot z uruchomieniem silnika. Wtedy pojawił się przy nim zarządzający administrator Max Hiltzman.

- Wyzwał mnie, złapał za odziewek, mocno mną potrząsł i rzucił parę razy na ciągnik i sobie poszedł – szczegóły całego zdarzenia pan Józef pamiętał tak dokładnie, jakby to się wydarzyło wczoraj.

Mógł obciąć nogi

Jeszcze tego samego dnia przydarzyła się okazja do rewanżu, którą rozeźlony szesnastolatek skrupulatnie wykorzystał.

- Robiłem w polu głęboką orkę pod buraki, kiedy pojawił się Hiltzman w gumowych butach, zielonym płaszczu, kapeluszu i z fuzją na ramieniu jak to Niemcy lubili chodzić. Nagle wskoczył mi na konstrukcję pługa, ale ja tego nie zauważyłem i się nie zatrzymałem. Naraz pług trafił na kamień, maszyna podskoczyła, a ja usłyszałem krzyk. Dopiero wtedy się obejrzałem i zobaczyłem, że leży między skibami bez butów na nogach, a jeszcze dalej fuzja. Obrażony za poranną awanturę nawet się nie zatrzymałem. Było mi wszystko jedno i nawet przyspieszyłem. Poskarżył się ojcu, że mogłem mu obciąć nogi, ale więcej już mi nie dokuczał.

Pod snajperskim ostrzałem

Niewiele brakowało, żeby tuż przed końcem wojny Józef Karykowski stracił na traktorze życie. W kwietniu 1945 roku młodzi żołnierze niemieccy szykowali niedaleko majątku Tannenhof linię obrony przed zbliżającą się Armia Czerwoną.

- Ich snajperzy osadzeni na wysokich drzewach w pobliskich lasach ćwiczyli celność, strzelając w moim kierunku. Gdy prowadziłem orkę pod kartofle, kule świstały mi koło uszu. Tak było kilka razy. Ledwo uszedłem z życiem.

2 maja Niemcy uciekli. Tydzień później Karykowscy wyruszyli w drogę do domu, której pokonanie – częściowo konnym zaprzęgiem, częściowo pociągami – zajęło im dziesięć dni.

- W naszym domu czekali na nas dziadek, babcia i moja siostra Marianna.
Wybrane dla Ciebie
Bełchatów: Bieg "Piątka szyta na miarę". Wręczono nagrody
Bełchatów: Bieg "Piątka szyta na miarę". Wręczono nagrody
Leszno: XII Dzień Kolekcjonera - pasjonaci wystawili swoje zbiory
Leszno: XII Dzień Kolekcjonera - pasjonaci wystawili swoje zbiory
Ulepszone modem Clive Barker's Undying. Idealna na jesienne wieczory
Ulepszone modem Clive Barker's Undying. Idealna na jesienne wieczory
Sandomierz: Gromadził nielegalną broń i amunicję
Sandomierz: Gromadził nielegalną broń i amunicję
Wrocław: Dyniowe Szaleństwo na bazarze
Wrocław: Dyniowe Szaleństwo na bazarze
Poznań: Klub Curlingowy chce przybliżyć sport mieszkańcom miasta
Poznań: Klub Curlingowy chce przybliżyć sport mieszkańcom miasta
Kielce: Oszukał seniorkę. Został zatrzymany na gorącym uczynku
Kielce: Oszukał seniorkę. Został zatrzymany na gorącym uczynku
Wrocław: Crystal Cup 2025 i Dzień Województwa Dolnośląskiego na Partynicach. Tak mieszkańcy Wrocławia bawili się na torze wyścigów konnych
Wrocław: Crystal Cup 2025 i Dzień Województwa Dolnośląskiego na Partynicach. Tak mieszkańcy Wrocławia bawili się na torze wyścigów konnych
Poznań: Grunwald Poznań lepszy od Stelli Gniezno. Ważne zwycięstwo hokeistów na trawie
Poznań: Grunwald Poznań lepszy od Stelli Gniezno. Ważne zwycięstwo hokeistów na trawie
Józefów: Halloween na amerykańskiej farmie dyniowej. Całe rodziny bawiły się w Westernlandzie
Józefów: Halloween na amerykańskiej farmie dyniowej. Całe rodziny bawiły się w Westernlandzie
Ciechanów: Dramat podczas remontu. Ściana runęła na dwóch robotników
Ciechanów: Dramat podczas remontu. Ściana runęła na dwóch robotników
Jedlinia-Letnisko: Znamy szczegóły głośnej zbrodni
Jedlinia-Letnisko: Znamy szczegóły głośnej zbrodni