Kuriozalne regulaminy spółdzielni mieszkaniowych. Oto przegląd najdziwniejszych zakazów
W tym artykule:
Spółdzielnia mieszkaniowa. Wspólnota z rachunkiem i… regulaminem
Spółdzielnie mieszkaniowe powstały z idei taniego, bezpiecznego dachu nad głową, ale przez lata wykształciły własne obyczaje i mitologie. Dziś zrzeszają wielu Polaków, zarządzając całymi osiedlami od peerelowskich bloków po nowoczesne kompleksy. Ich członkowie korzystają ze zbiorowej siły nabywczej oraz z efektu skali przy utrzymaniu budynków, lecz w pakiecie dostają zestaw obowiązków i – nierzadko – humorystycznych zakazów.
Jakie opłaty trafiają do spółdzielni?
- Eksploatacja – podstawowy składnik czynszu. Z tych środków pokrywa się sprzątanie klatek, konserwację wind, naprawy domofonów, oświetlenie części wspólnych czy wynagrodzenie administracji.
- Fundusz remontowy – "skarbonka" na większe inwestycje: ocieplanie elewacji, wymianę pionów czy modernizację dachu. Wysokość stawki zależy od stanu technicznego budynku i planu na przyszłe lata.
- Centralne ogrzewanie i ciepła woda – rozliczane według powierzchni lokalu albo wskazań podzielników. W sezonie grzewczym potrafią stanowić połowę całej opłaty.
- Zaliczka na zimną wodę i ścieki – najczęściej według liczników, lecz wciąż zdarzają się ryczałty liczone "od głowy".
- Wywóz odpadów – stawka gminna, zbierana przez spółdzielnię.
- Ubezpieczenie części wspólnych, monitoring i rzadziej abonament kablówki – jeśli umowa została podpisana zbiorowo.
Absurdalne zasady. Miejska legenda czy realny problem?
Internet co kilka miesięcy obiega zdjęcie klatki schodowej z regulaminem który niejednokrotnie wprawia w osłupienie. Choć część przepisów wynika z troski o bezpieczeństwo albo estetykę, inne są niczym wyjęte z kapelusza. Przejdź do galerii i zobacz najbardziej absurdalne przepisy obowiązujące w spółdzielniach mieszkaniowych.
Wspólnota z ludzką twarzą?
Największym plusem spółdzielni jest to, że razem możemy więcej. Dzięki wspólnocie taniej możemy kupić media, zrobić remont czy ogarnąć inne sprawy, które w normalnej sytuacji często kosztowałyby nas więcej. Tylko pod warunkiem, że mieszkańcy nie siedzą z założonymi rękami. Warto chodzić na zebrania, pytać, na co idą nasze pieniądze i nie bać się kwestionować dziwnych zakazów. Dzięki temu blok może stać się fajnym miejscem do życia, a spółdzielnia – sprawną i nowoczesną organizacją, a nie muzeum przepisów z minionej epoki.
Spółdzielnia to nie tylko "czynsz do zapłaty", ale też taki społeczny eksperyment, który działa, jeśli mieszkańcy się angażują. Jak trochę się ogarniemy i zaczniemy działać, to z blokowiska można zrobić prawdziwą wspólnotę – bez dziwnych zakazów i z normalnym podejściem do życia.