Najdziwniejsza bitwa II wojny światowej. Miała miejsce w USA
W lutym 1942 roku Los Angeles zamieniło się w pole bitwy, choć nikt nie widział wroga. Ponad 1400 pocisków przeciwlotniczych rozdarło niebo, a miasto pogrążyło się w chaosie i strachu. Gdy nastał świt, okazało się, że nie było żadnego nalotu, żadnych zestrzelonych samolotów, żadnej bomby. Pozostały tylko zniszczenia, ofiary i pytanie, co naprawdę wydarzyło się tamtej nocy.
Wojenne napięcie
Zaledwie dwa i pół miesiąca po ataku na Pearl Harbor Kalifornia żyła w stanie permanentnego napięcia. 23 lutego 1942 roku japońska łódź podwodna ostrzelała instalacje naftowe w Ellwood pod Santa Barbara.
To wydarzenie wywołało falę paniki na całym zachodnim wybrzeżu USA. Los Angeles było uznawane za potencjalny cel kolejnego ataku. Władze wprowadziły czarne zasłony w oknach, regularne alarmy i szkolenia dla tysięcy cywilnych wartych przeciwlotniczych.
Strzały w pustkę
Wieczorem 24 lutego 1942 roku Biuro Wywiadu Marynarki Wojennej ostrzegło, że atak na Kalifornię jest możliwy w ciągu najbliższych dziesięciu godzin. O 19:18 ogłoszono pierwszy alarm, który odwołano po trzech godzinach.
Jednak prawdziwe piekło rozpętało się po północy. O 2:25 nad ranem 25 lutego syreny zawyły ponownie, a miasto pogrążyło się w całkowitej ciemności. W ciągu kilku minut 37. Brygada Artylerii Przybrzeżnej rozpoczęła ostrzał nieba. W powietrze wystrzelono ponad 1400 pocisków przeciwlotniczych, a reflektory przeczesywały niebo w poszukiwaniu wrogich samolotów.
Przez ponad godzinę nad Los Angeles trwała kanonada. Żołnierze meldowali o "dziesiątkach" samolotów, które miały pojawiać się na różnych wysokościach i z różnymi prędkościami – od powolnych do ponad 300 km/h. Donoszono o formacjach liczących od kilku do nawet stu maszyn.
W rzeczywistości nie spadła ani jedna bomba, a żaden wróg nie został zestrzelony. Na ziemi wybuchały pociski, odłamki przebijały dachy domów, a przerażeni mieszkańcy szukali schronienia w piwnicach i pod łóżkami.
Ofiary i zniszczenia bez ataku
Gdy o 7:21 rano odwołano alarm, miasto wyglądało jak po prawdziwej bitwie. Setki budynków i samochodów zostało uszkodzonych przez odłamki i niewybuchy. Pięć osób zginęło – trzy w wypadkach samochodowych podczas zamroczenia, dwie z powodu zawałów serca wywołanych stresem.
Dziesiątki cywilów odniosło obrażenia, a straty materialne liczono w setkach tysięcy dolarów. W całym mieście panowało poczucie absurdu. Nikt nie widział wroga, a mimo to Los Angeles przez kilka godzin było pod ostrzałem własnej artylerii.
Co naprawdę wydarzyło się nad Los Angeles?
Natychmiast po incydencie rozpoczęła się gorączkowa debata. Sekretarz Marynarki Wojennej Frank Knox nazwał całą akcję "fałszywym alarmem" wywołanym "wojennymi nerwami". Armia sugerowała, że mogło dojść do przelotu japońskich samolotów zwiadowczych lub nawet lekkich maszyn startujących z okrętów podwodnych.
Jednak nie znaleziono żadnych szczątków, nie wykryto śladów paliwa ani zestrzelonych maszyn. Japończycy po wojnie zaprzeczyli, by jakiekolwiek ich samoloty przelatywały nad Kalifornią w tym czasie.
W 1949 roku oficjalny raport Coast Artillery Association wskazał, że całą kanonadę wywołał... meteorologiczny balon z czerwoną flarą, wypuszczony o 1:00 w nocy. W chaosie i napięciu żołnierze otworzyli ogień, a eksplozje pocisków i reflektory sprawiły, że kolejne załogi widziały "kolejne cele" i dołączały do ostrzału. W 1983 roku raport US Air Force potwierdził tę wersję: winne były "wojenne nerwy", balon i seria omyłek, które przerodziły się w masową histerię.
Brak jednoznacznych dowodów na obecność wroga sprawił, że "Bitwa o Los Angeles" szybko stała się pożywką dla teorii spiskowych. Już w latach 40. krążyły plotki o zestrzelonych samolotach ukrytych przez wojsko, a nawet o rozbitym statku kosmicznym.
Słynna fotografia z "obiektem" w świetle reflektorów, opublikowana w LA Times, do dziś bywa przywoływana przez miłośników UFO, choć eksperci podkreślają, że zdjęcie było mocno retuszowane i nie przedstawia niczego niezwykłego.