Organista z Binarowej. Człowiek wielu talentów i pasji
Samochodowo-motocyklowa kolekcja binarowianina mogłaby nosić szyld „Tata i Synowie”, choć nie wolno zapominać o dziadku. Bo od taty pana Piotra wszystko się zaczęło, gdy był w siódmej, może ósmej klasie. Lata tamu to było, ale obraz w pamięci jest wciąż żywy.
- Tata zdecydował, że kupuje komarka – wspomina. - Pojechaliśmy po niego do Polmozbytu w Gorlicach. Już nawet nie pamiętam, ile kosztował, bo wtedy nie cena była mi w głowie, tylko fakt, że będziemy mieli motor – dodaje.
Zakupy w Polmozbycie
Komarek nie był jakimś motocyklem-pogromcą, ale podczas słuchania takich wspomnień, trzeba wziąć poprawkę na czasy – siermiężne lata 70/80, wszystko wokół szaro-bure, jednakowe. Kupno jakiegokolwiek pojazdu było wielkim wydarzeniem, nie tylko w rodzinie, ale czasem i sąsiedztwie, wszak to czasy, gdy mało kto posiadał jakikolwiek pojazd. Samochodów było tyle, że na placach by je zliczył, jednośladów niewiele więcej. A ponieważ binarowianin miał braci, więc sprawiedliwie dzielili się przejażdżkami po wsi.
- Oczywiście, jak paliwo było – wspomina ze śmiechem. - Dziewczyny były pod wrażeniem – dodaje.
Dużo później, już w dorosłości kupił syrenkę. Pojechał po nią aż do Raciborza, bo tam mieszkali znajomi, którzy pozbywali się pojazdu. Wyprawa przypominała trochę jazdę na koniec świata. Z dzisiejszej perspektywy te trzysta kilometrów nie jest wielką odległością, ale wtedy w pokonanie takiej trasy trzeba było włożyć sporo czasu i energii. I liczyć się z usterkami.
- W bagażniku mieliśmy drugą syrenkę w częściach. Tak na wszelki wypadek, gdyby się po drodze coś popsuło - – opowiada. - O perypetiach z kupnem paliwa już nawet nie wspomnę – dodaje.
O wszystkich kłodach pod nogami szybko zapomniał: bycie posiadaczem auta rekompensowało trudy. Ale pojawiły się nowe wyzwania – wówczas mieć auto to był tak naprawdę początek przygody, bo każdy chciał mieć coraz lepsze. Ci, których nie było stać na regularną wymianę domowej floty, udoskonalali to, co mieli. Lifting obejmował wszystko, co tylko można było zmodernizować. Syrenek to również dotyczyło.
- Odwrotnie, niż teraz – dodaje.
Najprostsze konstrukcje są najlepsze
W motoryzacji wyznaje zasadę, którą można humorystycznie ująć tak: najlepsze są te samochody, które można naprawić taśmą izolacyjną, kombinerkami, ewentualnie z wykorzystaniem biurowego spinacza. I owszem, zdarzało się, że takich „napraw” gdzieś na trasie dokonywał. Laweta była zbędna, nie było potrzeby kasowania błędów w pokładowym komputerze, a przy odrobinie sprytu części wymagające wymiany, można zmontować samemu. O przygodach ze skodą czy wsk-ą, które „zdechły” gdzieś na drodze opowiada z lekkością i humorem. Tak samo, jak o receptach na owe usterki wymyślonych na poczekaniu.
- Jak tylko iskra w świecy była i paliwo w baku, to zawsze się znajdzie sposób, żeby odpalić – podsumowuje.
Tata i Synowie
Motoryzacyjną pasję dzieli teraz ze synami. Z garażowego królestwa od czasu do czasu wyprowadzają swoje skarby. Binarowianie przyzwyczaili się już do widoku poczciwego żuka z lat osiemdziesiątych, maluchów czy syrenki bosto, które parkują na łące przy drodze. Do jednych można wsiąść i jechać, inne wymagają jeszcze sporo inwestycji i napraw. Z tym jest niestety coraz trudniej, bo części zamiennych nie ma na rynku zbyt wiele. Trzeba myszkować po szrotach i złomowiskach, bo o nowych nikt nawet nie mówi. Pan Piotr się jednak nie poddaje.
- Się zrobi, powolutku – kwituje.
W Binarowej co roku odbywają się zloty motocyklowe i starych samochodów. Pan Piotr ma w nich swój udział. Czuje wtedy lekkie łaskotanie koło serca, gdy widzowie przechodzą, wzdychają i komentują: miałem takiego. I zaczynają snuć opowieść…
- A gdy jeszcze ubiorę się odpowiednio do wieku pojazdu, założę jakiś nietypowy kask, to już w ogóle sensacja – mówi z dumą!