Śląsk: Ludzie, którzy o czymś decydują, rzadko decydują o tym wspólnie. A co my w ogóle chcemy osiągnąć?
Zagadkowy rytuał Kościoła. Kiedyś każdy ksiądz musiał sobie to zrobić
Śląski stół wymyślił dyrektor Talarczyk w Dzienniku Zachodnim, jakoś przed wakacjami. Jeśli dobrze rozumiałem pierwotne intencje: jako akt konstruktywnej bezsilności na myśl o kolejnej dekadzie tłuczenia w ścianę z językiem śląskim. Wiadomo, że niezmiennie domagamy się ustawy o języku regionalnym, zawsze będzie to fundamentalny postulat tożsamościowy, wierzę, że z czasem coraz bardziej oczywisty. Ta ustawa, pieniądze na edukację, na kulturę to osłonowe minimum dla śląskiego. Ale nie warunek jego przetrwania.
Jest śląski. Nie ma zakazu
W ostatniej dekadzie Śląsk i język śląski z umownego, nieruchomego tła stali się fabryką własnej, autorskiej opowieści. Współczesny revival śląskości w kulturze to zjawisko zupełnie oddolne, naturalne i autentyczne. Rokita nie dostał państwowego grantu na "Kajś". Kulik tłumaczy na śląski Twardocha nie do gabloty w muzeum, tylko na półkę do księgarni. Talarczyk zbudował prawdziwie śląski Teatr Śląski w okolicznościach wielkiego rocznicowego wzmożenia pod hasłem "Tobie Polsko". Nie chodzi o to, że w kontrze, ale na "100 lat powrotu do macierzy" łatwiej i koniunkturalniej byłoby wystawiać w Katowicach obronę wieży spadochronowej.
To nie politycy, ustawy ani głosowania zbudowali siłę rażenia języka śląskiego w kulturze, nie tylko tu, ale i w całej Polsce. Nie biadolmy też, że jest jakiś zakaz posługiwania się godką, czy nawet nazywania językiem, co inni sprowadzają do gwary. Nie ma państwowej ochrony, ale nie ma też pokus państwowego cyca, u którego mogłaby uwiesić się koncesjonowana śląskość.
Dlaczego "pierwsze takie spotkanie"?
Jeden z kluczowych wniosków po śląskim stole jest też taki, że to nie język śląski sprawi, że nasz hajmat stanie się nagle ziemią obiecaną. To bardzo ważne - godnościowo, wizerunkowo, jako wotum zaufania państwa dla śląskiego dziedzictwa i kultury. Ale powiedzmy sobie szczerze, w szeroko pojętej promocji, wizerunku, pozycji Śląska jest tak wiele do zrobienia: na zewnątrz i do wewnątrz, że nie ma jednego gotowego zaklęcia.
Tydzień temu w Teatrze Śląskim przy jednym stole usiadło kilkadziesiąt ważnych ludzi, którzy mają realny, często decydujący wpływ na to, co na Śląsku się dzieje. Sam Robert Talarczyk pięknie napisał o tym w piątek w DZ. Przed tygodniem Kazimierz Karolczak, szef GZM, powiedział, że pierwszy raz widzi takie spotkanie, co może być fragmentem szerszej diagnozy: że ludzie, którzy o czymś decydują, rzadko decydują o tym wspólnie. Jeszcze w poprzedniej kadencji samorządu (i Sejmu zarazem) dziwiłem się, że marszałek, wojewoda i szef Metropolii (i prezydent Katowic np.) ani razu nie spotkali się razem, by razem spróbować rozwiązać którykolwiek z problemów województwa. Więc nie mówcie, że nie było warto.
To gdzie ta puenta?
Takie wydarzenia potrzebują jednak puent, celów czy zdefiniowanych marzeń, do których można dążyć. Stąd mój wniosek: o wnioski. Jeśli śląski stół znów zapełni się u Talarczyka (a tak będzie), miejmy z 10 postulatów. Albo 5 chociaż, tylko realnych, osiągalnych, nawet drobnych, pokazujących, że coś z tego namysłu przez duże "N" faktycznie wynika.
Może popracujmy nad corocznym stypendium dla artysty, który zostawi nam coś, co kiedyś zostawiali np. kompozytorzy na dworach. Zero ironii. Może warto wrócić do idei Konkursu Dziennikarskiego im. Krystyny Bochenek, zdefiniowanego, sprofilowanego na poważne śląskie tematy? Może powołajmy Śląski Referat Zajebistości (wybaczcie słownictwo) i przekonujmy świat (a czasem i siebie nawzajem), że potrafimy tu robić ciekawe rzeczy? Może róbmy konkurs w śląskiej filmówce na film promocyjny dla Śląska, Metropolii, Katowic? Może - skoro nie boimy się marzyć z rozmachem - napiszmy Netflixowi scenariusz serialu z opowieścią, którą warto opowiedzieć? Już nie wspomnę, że potrzebujemy poważnej dyskusji o przyszłości Metropolii. Przyszłości śląskiej gospodarki, bo bez - mówiąc po marksistowsku - "bazy" trudno myśleć o odwróceniu procesów demograficznych.
Obiecuję Państwu i sobie, że ta lista powstanie, choćbyśmy ją mieli sami z dyrektorem Talarczykiem zmontować i przybić do drzwi teatru. Na razie dziękuję za obecność, wspólną dyskusję i mnóstwo pomysłów, które sam usłyszałem na tym Śląskim Sabacie i które zrealizujemy w Dzienniku Zachodnim.