Susza i powódź to dwie strony tego samego medalu. Polska w pułapce wody
W tym artykule:
- Prof. Rowiński: stan Wisły jest niski, ale to nie znaczy, że wszędzie jest płytko. Dno rzeki to nie blat stołu
- Zmienia się obieg wody, a woda spływa, zamiast wsiąkać
- Trzeba zatrzymać wodę, bo sytuacja będzie się pogarszać. Betonoza i brukoza to wróg
- Na działce nie wycinaj drzew i zbieraj opadową wodę w beczce
Prof. Rowiński: stan Wisły jest niski, ale to nie znaczy, że wszędzie jest płytko. Dno rzeki to nie blat stołu
W Warszawie Wisła ma podobno 4-5 centymetrów. To już rzeka czy raczej kałuża?
Prof. Paweł Rowiński: Brzmi jak kałuża, ale to mylące. Te "centymetry" oznaczają tylko poziom lustra wody w rzece na wodowskazie - czyli różnicę wysokości w stosunku do ustalonego punktu odniesienia, tzw. zera wodowskazu. Media uwielbiają pisać: "Wisła ma 5 cm", a ktoś potem myśli, że wystarczy założyć kalosze i przejść na drugi brzeg. Tymczasem w jednym miejscu może być sucho, a metr dalej nagle dwumetrowa jama. I to już groźne.
Czyli można się utopić w rzece, o której mówimy, że "ma 5 cm"?
Tak, bo dno Wisły to nie blat stołu, tylko coś w rodzaju miniaturowych Beskidów - pagórki, dolinki, głębokie doły. Stan rzeki jest niski, ale nie znaczy to, że wszędzie jest płytko. Dlatego apeluję: nie utożsamiajmy podawanych informacji o poziomie wody z głębokością.
Zmienia się obieg wody, a woda spływa, zamiast wsiąkać
Ale jak to możliwe, że rok temu mieliśmy powodzie, a teraz rzeki schną? Przecież ilość wody w przyrodzie się nie zmienia.
To prawda - woda nie znika, ale jej rozkład w czasie i przestrzeni jest inny. Często przez wiele dni w ogóle nie pada, po czym następuje gwałtowna ulewa. Susza i powódź to często dwie strony tego samego medalu. Rok temu potężny niż genueński zalał południe Polski, również pod koniec lipca tego roku były tam potężne ulewy, a w Warszawie wody w Wiśle było mało. Do tego dochodzi problem: kiedy gleba jest spieczona, a nagle spadnie nawalny deszcz, woda nie wsiąka, tylko spływa. I w jednej chwili mamy lokalne podtopienia, a nawet powódź.
Czyli problemem nie jest tylko ilość deszczu, ale sposób, w jaki on spada?
Owszem. Średnia roczna suma opadów w Polsce to około 600 mm - od lat mniej więcej tyle samo. Tyle że dawniej deszcz rozkładał się równiej. Teraz mamy tygodnie suszy i nagłe oberwania chmury. A cieplejsza atmosfera działa jak gąbka: zatrzymuje więcej wilgoci, a potem zrzuca ją gwałtownie. Dodatkowo zimą rzadko pada śnieg, w zamian mamy opady deszczu, bo jest zbyt ciepło. Efekt? Albo wyschnięta ziemia, albo lokalne podtopienia.
Trzeba zatrzymać wodę, bo sytuacja będzie się pogarszać. Betonoza i brukoza to wróg
Brzmi jak nasza "nowa normalność". Możemy się do niej dostosować?
Musimy. Polska ma jedne z najmniejszych zasobów wody powierzchniowej w Europie. Jeśli nie zaczniemy jej zatrzymywać, sytuacja będzie się pogarszać. To jak z oszczędzaniem pieniędzy - jeśli wydajemy wszystko od razu, w kryzysie zostajemy z niczym.
Jak to zatrzymywanie wygląda w praktyce?
Nie chodzi jedynie o wielkie zbiorniki retencyjne, które politycy lubią, bo dobrze wyglądają w kamerze i można je otwierać z pompą. O wiele ważniejsza jest tzw. mała, rozproszona retencja: torfowiska, stawy, naturalne tereny zalewowe, zadrzewienia, małe zbiorniki. W miastach - zielone dachy, niekoszone trawniki, mniej betonu. Woda powinna mieć gdzie wsiąkać i zatrzymywać się w glebie, zamiast uciekać kanalizacją.
Czyli parking z kostki brukowej to wróg? Mówił pan to prezydentowi Warszawy?
Mówiłem to wielu politykom odpowiadającym za gospodarowanie wodą. Ale... Niestety, tak - betonoza i brukoza to wróg. To jeden z najlepszych sposobów, żeby woda zniknęła z krajobrazu. Każdy zabetonowany plac to mniej wilgoci w glebie i większe ryzyko podtopień przy ulewie. Dlatego tak ważne są zielone przestrzenie.
I tu pojawia się stereotyp: niekoszony trawnik równa się lenistwu.
A to błąd w myśleniu. Dłuższa trawa zatrzymuje wodę, spowalnia parowanie. W Kopenhadze czy Berlinie powstają tzw. miasta-gąbki - elewacje z roślinnością, zielone dachy, parki chłonące wodę. W Polsce też zaczynamy to robić, choć wciąż za wolno.
Na działce nie wycinaj drzew i zbieraj opadową wodę w beczce
To co może zrobić zwykły właściciel działki?
Najprościej? Zbierać deszczówkę i nie betonować wszystkiego. Woda z beczki czy zbiornika, tzw. deszczówka, świetnie nadaje się do podlewania ogrodu. Druga rzecz - zostawiać drzewa, bo to naturalne magazyny wody i cień w upalne dni. Trzecia - akceptować, że trawnik nie musi wyglądać jak zielony dywan z katalogu.
Ale wielu ludzi zamiast drzew wybiera skalniaki i krasnale ogrodowe.
To też niestety prawda. Skalniak wygląda "estetycznie", ale nie zatrzymuje wody, nie daje cienia, nie reguluje mikroklimatu. Edukacja jest tu kluczowa - bez niej wciąż będziemy betonować i stawiać krasnale, zamiast chronić drzewa.
Czy edukacja wystarczy?
To proces. Potrzebujemy zarówno działań systemowych, jak i codziennych decyzji ludzi. Jeśli w każdej gminie ktoś zatrzyma wodę na swoim terenie, efekt w skali kraju będzie ogromny. I odwrotnie - jeśli wszyscy zabetonujemy ogródki, nawet najlepsza polityka wodna nie pomoże.
Czyli woda to w Polsce sprawa wspólna - od rządu po właściciela ogródka?
Dokładnie. Klimat się zmienia i nie mamy na to wpływu, bo to problem globalny. Ale mamy wpływ na to, jak reagujemy. Woda to nasz największy luksus - i to luksus, którego nie możemy marnować.