To koniec legendy akademickiej gastronomii po 51 latach. Zamyka się "Przystanek Jowita". Gościli m.in. Krystynę Feldman i Margaret Thatcher
Przystanek Jowita kończy działalność
Piątek, 1 sierpnia tego roku stanie się datą symboliczną. Właśnie tego dnia zamknie się "Przystanek Jowita", czyli ostatni czynny lokal gastronomiczny prowadzony przez rodzinę Marii Królskiej, znanej i cenionej postaci życia akademickiego w Poznaniu. Miejsce przez dekady pełniło funkcję stołówki, ale też punktu wspólnego dla studentów, profesorów, gości zagranicznych oraz emerytów. Po latach zmagań z pandemią, zmianami strukturalnymi uczelni, galopującymi kosztami, remontami i brakiem perspektyw w związku z zamknięciem domu studenckiego Jowita - właściciele zdecydowali, że czas się pożegnać.
- W sierpniu wszyscy i tak wyjeżdżają na wakacje, a koszty są ogromne. To już nie ma sensu. Musimy się pożegnać. Wiem, że "Przystań Jowita" to legenda. Dla wielu ludzi to było ważne miejsce i my też to czujemy, ale coś się kończy. Czas się z tym pogodzić - powiedziała nam Marzena Królska-Gebru, córka Marii Królskiej.
Historia gastronomicznej przygody Marii Królskiej natomiast sięga lat 70. XX wieku. Nieprzeciętnie zorganizowana kobieta z talentem do karmienia ludzi i łączenia ich przy stole, rozpoczęła pracę w stołówce Akademii Ekonomicznej (obecnie Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu) przy ul. Towarowej w 1974 roku.
- Z uczelniami związana jestem od 1974 roku, najpierw z Akademią Ekonomiczną, potem z Uniwersytetem. Pracowałam, aż do czasu pandemii. Gdyby nie COVID, pewnie dalej bym prowadziła ten lokal. Miałam naprawdę świetny zespół - wspomina nam Maria Królska.
Stołówka w tamtych latach stała się ośrodkiem integracji akademickiej. Organizowano tam nie tylko obiady codzienne, ale też konferencje, uroczyste kolacje, bankiety po doktoratach i habilitacjach, spotkania rektorów i świąteczne wieczerze dla całej społeczności uczelni.
- Na górze była sala posiedzeń, taka z okrągłym stołem, z miejscem na 98 osób. Na dole była sala profesorska. To było naprawdę piękne miejsce. Kiedy przyszłam do Akademii Ekonomicznej, organizowaliśmy tam wigilię dla profesorów. Pierwsza wigilia była jeszcze dla "konsumentów", czyli ogólnie dla pracowników uczelni. Potem te wydarzenia się rozrosły. Przychodziło 150, później nawet 400 osób - opowiada Maria Królska.
W 1990 roku Królska została zaproszona do prowadzenia stołówki w Collegium Historicum przy Świętym Marcinie, legendarnym "Białym Domku", przejętym po dawnym Komitecie Wojewódzkim. Tam powstał "Ogród Smaków Pani Marii". Obiady ze schabowym, pulpetami, chłodnikiem litewskim, naleśnikami, sztufadami dla wielu pokoleń studentów i pracowników uczelni były głównym posiłkiem w ciągu dnia.
- To był dla mnie drugi dom. Czasem nawet miałam wrażenie, że ważniejszy niż własny. Robiliśmy posiłki tematyczne, jeździłam z kucharzami za granicę, żeby poznać nowe smaki, techniki. Mam książki ze zdjęciami, wpisami od gości. Zawsze ktoś notował, co było serwowane, jak smakowało - opowiada, pokazując książkę gości. - Kiedyś myślałam, żeby to zostawić wnukom, ale ich zainteresowania poszły w innym kierunku. A ja jestem tak związana z Uniwersytetem... Chcę to oddać. Na kilku przyjęciach to już oficjalnie padło, że to wszystko trafi do uniwersyteckiego archiwum albo muzeum.
Wśród gości byli nie tylko rektorzy i profesorowie, ale także znane postacie: Margaret Thatcher, Tadeusz Mazowiecki, Krystyna Feldman, a także pokolenia studentów i naukowców.
Później rodzina Królskich przeniosła działalność do Domu Studenckiego "Jowita" przy ul. Zwierzynieckiej. Tam powstał "Przystanek Jowita", miejsce bardziej kameralne, ale nadal wierne ideałom Marii: tanie, domowe jedzenie i ciepła atmosfera.
Pandemia przerwała ciągłość
Wszystko zmieniło się w marcu 2020 roku. Ostatni obiad, przygotowania do ogromnej konferencji dla 600 osób i nagle informacja o pandemii COVID-19.
- Mieliśmy mieć wielką konferencję na 600 osób tydzień później. Wszystko było przygotowane - towary kupione, ponad 35 osób na umowach o pracę, działało kilka punktów gastronomicznych, dziennie wydawaliśmy ponad tysiąc obiadów. I nagle wszystko stanęło. Zero. Z dnia na dzień - wspomina Marzena Królska-Gebru.
Mimo tego wiele produktów się zmarnowało. Lokale przy różnych wydziałach Uniwersytetu zaczęły jeden po drugim znikać z mapy Poznania. Później rosły koszty, a klientów ubywało. Aplikacje do zamówień jedzenia są dla właścicieli nieopłacalne ze względu na niski koszt posiłków i wysokie marże pośredników.
- Biorą taką prowizję, że dla nas - którzy oferujemy tanie, domowe obiady - to się po prostu nie opłaca. Zupa 10 zł, drugie danie 25 zł, a cały obiad za 33 zł. Staraliśmy się, bo przychodzili do nas emeryci, stali klienci z uczelni, ale było ich za mało. Z biur biorą przeważnie tylko na wynos - dodaje córka Marii Królskiej. - Teraz większość wydarzeń odbywa się hybrydowo albo tylko online. Zdarza się, że na miejscu jest 50, 30, czasem tylko 20 osób. A przy takiej skali to już się nie opłaca. Koszty są ogromne. Wszystko idzie w górę: pensja minimalna, ZUS, prąd, produkty. A jeśli podniosę ceny, to nikt tu nie przyjdzie. Zaczęliśmy dokładać. Dokładaliśmy miesiąc po miesiącu, aż w końcu powiedzieliśmy sobie, że to już nie ma sensu. Po prostu nie da się dalej ciągnąć interesu, do którego trzeba non stop dokładać.
Pracownicy z okolicznych biur, co prawda biorą jeszcze dania na wynos, ale po pandemii zmieniły się też warunki pracy. Teraz coraz więcej pracowników w ciągu tygodnia wybiera pracę zdalną, co powoduje, że nie przychodzą już do "Przystanku Jowita". Akademik zamknięto i przychód przestał pokrywać nawet podstawowe koszty.
- Kiedyś mieliśmy punkty na różnych wydziałach: fizyka, politologia, edukacja fizyczna, ale wszystko zamknęliśmy. Nie było sensu tego ciągnąć. Zostało tylko to jedno miejsce, ale i tu się już nie da. Proszę spojrzeć: wokół wszystko zamknięte, wynajmy, brak ruchu. Budynek wymaga remontu, słyszymy tylko, że ma być zamknięty albo zburzony. Nikt nic nie wie. Zabiła nas ta niepewność - dodaje córka Marii Królskiej.
Ze względu na brak realnego wsparcia, brak remontu budynku, zamknięte przejścia do akademika i niepewności co do jego przyszłości, zapadła w rodzinie ostateczna decyzja: zakończyć działalność z godnością i pożegnać się z klientami.
- Jak mam przyjąć konferencję na przyszły rok, skoro nie wiem, czy jeszcze będziemy istnieć? Jak inwestować, skoro może za chwilę wszystko zburzą? Wszystko zaczęło umierać. Nie ma akademika, nie ma studentów. Wokół same biura, a pracownicy zdalni pracują dwa dni w pracy, trzy w domu - dodaje Marzena Królska-Gebru
Ostatni dzień lokalu: 31 sierpnia. Ostatni obiad: 1 sierpnia
Choć oficjalne zamknięcie przypadnie na koniec sierpnia, to jak wyjaśniają nam właściciele, w sierpniu, gdy wszyscy są na wakacje, to 1 sierpnia będzie okazją na ostatni pożegnalny obiad. Właściciele obsłużą jeszcze jedną konferencję - wcześniej zakontraktowaną - i zamkną kuchnię na dobre.
- Dla mnie osobiście... to było miejsce jak azyl. Oddałem temu zdrowie. Rehabilitację musiałem przerwać, bo trzeba było pracować. Doktorat robiłem, później miałem plan na habilitację, ale nie było kiedy. Codziennie coś: impreza, konferencja, goście. No i zrezygnowałem. Mimo wszystko nie żałuję. To był dom dla nas wszystkich. I trudno się z nim pożegnać - dodaje Seifu Gebru, mąż Marzany.