Jej serce stanęło przy porodzie. Uratowała ją intuicja i... lekarze z Centralnego Szpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi
Mało brakowało, żeby 28-letnia pani Ewa Prusinowska Nogueira z Łodzi nie przeżyła porodu i nigdy nie zobaczyła swoich bliźniaków. Jej ciąża przebiegała prawidłowo, ale z pewnymi komplikacjami - bliźniaki ułożyły się poziomo i wiadomo było, że potrzebne będzie cesarskie cięcie. To skłoniło ją do wybrania porodówki w Centralnym Szpitalu Klinicznym Uniwersytetu Medycznego w Łodzi przy ul. Pomorskiej, znanym jako CKD.
Coś mnie tknęło i w ostatniej chwili zdecydowałam się rodzić w CKD - mówi pani Ewa. Dziś uważa, że to przeczucie pozwoliło jej przeżyć.
Cesarka była zaplanowana na 30 kwietnia, ale po podaniu znieczulenia i rozpoczęciu operacji pani Ewa najpierw zaczęła się dziwnie czuć, a potem... stanęło jej serce. Prowadzący operację ginekolog i perinatolog prof. Jarosław Kalinka nie mógł już się zatrzymać. A dodatkowo doszła walka o życie dzieci - gdyby ich mama zmarła, konsekwencje dla nich mogły być tragiczne.
W ten sposób trudna operacja skomplikowała się dramatycznie.
Ze względu na położenie dzieci, koncentrowałem się na tym, żeby dobrze je wyjąć i żeby nie doznały przy tym urazów. Tymczasem okazało się, że uwagę trzeba podzielić, a operację jeszcze przyspieszyć - opowiada prof. Kalinka.
Zespół anestezjologów reanimował pacjentkę, trzęsąc nią podczas kolejnych, nieskutecznych defibrylacji. Przy walce o serce, trwała cesarka.
W momentach defibrylacji musieliśmy odchodzić od stołu i operację przerywać - wspomina prof. Kalinka.
Całą sytuację ze zgrozą obserwowała czekająca pod salą operacyjną rodzina pani Ewy. Zrozumiała, że coś się dzieje.
Do sali przybiegali kolejni lekarze, do tego drzwi nie chciały się otworzyć, jeden z lekarzy niemal je rozwalił - opowiada pani Ewa.
W rezultacie stresów jej mąż mocno osiwiał - gdy przyszedł do dzieci po porodzie personel wziął go za... dziadka.
Ostatecznie akcję serca udało się przywrócić po 18 minutach. Dzieci - Henrique Tomasz i Jadwiga Sofia urodziły się całe i zdrowe. Pani Ewa trafiła natomiast na OIOM. Gdy wybudzono ją po kilku dniach... nie pamiętała, że była w ciąży.
Nie rozumiałam dlaczego jestem w szpitalu, pocięta i podłączona do aparatury - mówi pani Ewa.
Z czasem pamięć wróciła. Do tego lekarze wszczepili jej nowoczesny kardiowerter-defibrylator, który ma zapobiec kolejnemu takiemu zdarzeniu. Ale wciąż szukają odpowiedzi na przyczynę dramatu. Jedną z hipotez jest tzw. zespół złamanego serca.
Kardiolog prof. Krzysztof Kaczmarek, który opiekował się panią Ewą wyjaśnia, że doszło u niej do zatrzymania serca z powodu złośliwej arytmii (migotania komór), a czynnikiem, który ją wyzwolił prawdopodobnie był stres związany z porodem.
Pacjentka miała dużo szczęścia.
Gdyby to zdarzyło się poza jednostką medyczną, prawdopodobnie chora by umarła - mówi.
Dziś maluchy mają prawie miesiąc i rozwijają się zdrowo. Rany się zagoiły. Spełniło się też marzenie młodej mamy, która mimo perypetii może karmić maluchy piersią.
Pani Ewa jest przekonana, że uratowanie jej życia to z jednej strony przeczucie i wymodlony przez bliskich cud, a z drugiej zaangażowanie zespołu kilkudziesięciu medyków. - Jestem im dozgonnie wdzięczna - mówi.
Prof. Jarosław Kalinka podkreśla, że wśród wielu czynników, które pomogły pacjentce jest to, że trafiła do szpitala w CKD, który oprócz części położniczej o najwyższym stopniu referencyjności jest szpitalem wielodyscyplinarnym.
Ta sytuacja pokazuje, że ten szpital jest przygotowany by udzielić wszechstronnej opieki medycznej i diagnostycznej nawet w bardzo trudnych przypadkach - zaznacza.