„W nocy się śpi, a nie biega”? Nie we Wrocławiu. Tak wyglądał XI Nocny Wrocław Półmaraton oczami debiutanta
W tym artykule:
Nocny Półmaraton we Wrocławiu oczami debiutantów. Część chciała wygrać sylwestrowy zakład
14 czerwca, wieczór. Wrocław drży od muzyki, świateł i emocji. Na Stadionie Olimpijskim ponad 12 tysięcy biegaczy tupie niecierpliwie nogami do rytmów Pitbulla. Wokół pulsujące światła, prowadzący zagrzewają do biegu, a instruktorzy starają się rozgrzać nie tylko ciała, ale i głowy. Podskakują na scenie jakby właśnie przyjęli zastrzyk endorfin prosto w aortę. Obok mnie ludzie rozciągają się, potrząsają rękami, skaczą w miejscu. Niby rozgrzewka, ale wszyscy i tak wiedzą, że zaraz po wystrzale startera zapomną o wszystkich radach trenerów.
Wśród debiutantów nie brakuje ludzi, którzy nigdy wcześniej nie biegali regularnie. Zobaczyli, że zapisy na XI Nocny Wrocław Półmaraton ruszają 1 stycznia o północy i postanowili, że dokonają tego.
– Mały zakład między mną a kumplem. Obaj postanwoiliśmy, że pobiegniemy. Wyboru dokonaliśmy jednak po kilku głębszych. Na drugi dzień żałowaliśmy, ale potem już tylko solidnie trenowaliśmy – mówi nam jeden z uczestników.
Start i... stop
Start. Ścisk jak w autobusie linii 110 na Buforowej albo tramwaju do centrum po meczu Śląska Wrocław. Niestety, już pierwszy kilometr mógł pozbawić niektórych szans na zrobienie życiowego wyniku. Zatory już na samym początku przez tłumy uczestników, wąska brama stadionu olimpijskiego i jeszcze węższa alejka do bramy głównej AWF. Potem zygzakowanie i skakanie po krawężnikach na alei Różyckiego – trzeba było uważać, aby nie powinęła się noga.
Ale nogi niosą. Czuć ten moment, kiedy miasto oddycha razem z nami. Kibice robią hałas większy niż silniki samolotów na lotnisku. Obcy ludzie przybijają piątki, słychać trąbki i wuwuzele, dzieci krzyczą: „Dalej, mama, jesteś najlepsza!”, a tuż obok można usłyszeć rozmowę dwóch przyglądających się kobiet. "Ty wiesz, że ja nigdy nie biegałam?" - mówi jedna do drugiej. A mimo to, udzielił im się sportowy nastrój i ochoczo zagrzewały uczestników Nocnego Wrocław Półmaratonu do boju.
Dopiero po opuszczeniu terenów stadionu można było rozwinąć skrzydła, ale tempo było szarpane. Już wtedy wiedziałem, że łatwo nie będzie.
Mógł zdemotywować fakt, że gdy nasza grupa wbiegała na most Grunwaldzki, lider biegu, Nocny Wrocław Półmaraton, już wracał powoli na olimpijski, będąc jakieś 10 kilometrów przed nami. Ale nikt nie miał mu za złe. W końcu każdy biegł swój własny półmaraton.
Nawierzchnia na ul. Kościuszki i Podwalu co prawda sugerowała, że bieg odbywa się na początku XX wieku, ale duch wewnętrznego olimpijczyka zwyciężał.
Po 12 kilometrach jakby ktoś odciął mi prąd w nogach. Zero mocy – nagle ciało zapomniało ostatnich trzech miesięcy treningów. Każdy krok był negocjacją z bólem.
„Szybciej, bo szczury was wyprzedzą”
Ale były też momenty magiczne – ludzie kibicujący z balkonów, rodziny z dziećmi przybijające piątki, garnki i drewniane łyżki w dłoniach fanów perkusji domowej. Kreatywność kibiców przekraczała granice przyzwoitości i dobrego smaku – czyli była idealna. Mój ulubiony transparent? „To był zaje**sty pomysł… 1 stycznia” (o północy ruszały zapisy). Przebijał go tylko inny: „W nocy się śpi, a nie biega!” – trzymany przez młodą dziewczynę w piżamie. Albo klasyk wrocławski: „Szybciej, bo szczury was wyprzedzą”. Dziękuję, motywuje do dziś. Był jeszcze jeden, który uderzył w serce: „Bolą łydki, bolą uda, lecz na pewno ci się uda!”. Gdybym miał siłę, to bym zapłakał.
Przypominałem sobie też muzykę z "Rocky'ego" z fragmentu, w którym Sylvester Stallone biegnie przez targ, a potem wbiega na legendarne schody muzeum sztuki w Filadelfii. Chwilę wcześniej ktoś puszczał z ją z głośnika bluetooth. Idealnie trafione, bo wtedy naprawdę trzeba było poczuć się jak Rocky. I choć miałem momenty, że chciałem się położyć i zostać tam do rana, to ludzie na trasie nie pozwalali. Po kilkuset metrach z innego głośnika wybrzmiało „Pójdę Boso” grupy Zakopower – życie dopisało czarny humor. Subtelny żart czy przestroga?
Na 2,5 kilometra przed metą każdy krok kończył się mini skurczem. Gdybym mógł, zamieniłbym się w kłębek i potoczył do mety. Ale wtedy włączyła się głowa – i to ona dobiegła na metę, nogi już dawno się wypisały z udziału. A było niezwykle trudno, bo właśnie tam na biegaczy czekał najtrudniejszy fragment. No właśnie... Pergola. Noc, światła, piękna iluminacja, ale nawierzchnia przypominała tam raczej tor przeszkód niż bieżnię do bicia rekordów. Uczestnicy mówili potem, że biegali jak po polu minowym, bo każde postawienie stopy to potencjalny mikrodramat.
Debiut nie taki straszny. Niektórzy mają już plany na kolejne półmaratony
Po biegu, na parkingu przy ul. Mydlanej, spotkaliśmy dwie dziewczyny. Jedna – 1,5 miesiąca biegania, zero doświadczenia. Zrobiła półmaraton w około 2:30. Okazało się, że wygrała zakład i teraz jej koleżanka też musi zacząć trenować. Kraków, jesień 2025 – to ich nowy cel. Ich entuzjazm dał więcej energii niż izotonik, który wciskałem w siebie na ostatnim punkcie z napojami.
Grzegorz, fan gór, który nigdy wcześniej nie przebiegł więcej niż 10 km, zaliczył półmaraton i to z solidnym czsem.
– Zakładałem, że na 10. kilometrze po prostu zejdę z trasy. Ale dystans się zwiększał, a chęci jakby coraz więcej i nie opadam z sił. Mówię sobie "lecę dalej" i tak już dotarłem do mety – mówił na finiszu.
Co zachwyciło?
Trudno nie zacząć od tego, co zachwyciło: nocna oprawa miasta była jak z planu zdjęciowego. Most Grunwaldzki i most Piaskowy rozbłysły tak, że niejeden biegacz czuł się jak bohater w finale sportowego filmu. Te chwile – światło, szum kroków i doping tłumu – zostaną w głowie na długo.
Równie sprawnie przebiegła logistyka przed biegiem. Odbiór pakietów? Bez kolejek i nerwów. Komunikacyjnie też nie było źle, choć Wrocław przy takiej imprezie zawsze wystawia cierpliwość kierowców na próbę. Aleja Wielkiej Wyspy pokazała, że w sytuacjach kryzysowych potrafi przejąć ruch i dowieźć biegaczy niemal pod same bramy Stadionu Olimpijskiego. Było gęsto, ale płynnie.
Trasa półmaratonu? Ciekawa, choć momentami zaskakująco wymagająca technicznie. Nierówności, zakręty, wąskie gardła – to wszystko zmuszało do czujności. Ale nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Za to jedno trzeba oddać – wolontariusze. Uśmiechnięci, zaangażowani, zagrzewający do walki na każdym kroku. Gdyby rozdawali medale za energię – byli najlepsi na trasie.
Co do poprawy i przemyślenia?
Ale były i minusy. Brak ciepłego posiłku po biegu bolał równie mocno jak zakwasy dzień później. W tym stanie nawet zupka chińska byłaby rarytasem. Do tego dochodził dość absurdalny brak osób rozdających koce termiczne – trzeba było samemu znaleźć karton i wydobyć koc niczym przecenioną patelnię z Lidla. A po 21 kilometrach to nie jest łatwe zadanie.
Start? Katastrofa. Fala za falą, a do przodu tylko jedna wąska brama na stadionie. Efekt? Wolny początek, szarpane tempo, brak przestrzeni na wyprzedzanie i frustracja, przez którą spaliło się więcej energii.
Punkty odżywcze też wymagały poprawy. Zawodnicy niemal zawsze zatrzymywali się przy pierwszym stoliku z wodą, ignorując resztę – mimo że wolontariusze dalej stali, machali i krzyczeli. Może warto rozdzielić punkty po obu stronach trasy?
No i jeszcze jedna rzecz do przemyślenia – start zapisów. Otwieranie ich w sylwestrową noc może i brzmi widowiskowo, ale statystyki pokazują, że ponad 2 tysiące osób, które się zapisały, na starcie się nie pojawiły. Być może to efekt nieprzemyślanych postanowień noworocznych pod wpływem bąbelków. A szkoda – tylu naprawdę chętnych ludzi nie mogło się zapisać, bo pakiety rozeszły się w kilkadziesiąt godzin.
Na koniec pytanie o trasę. Czy naprawdę musi się zaczynać w tym samym miejscu, gdzie kończy? Meta na Stadionie Olimpijskim – świetna. Ale może warto poszukać nowego miejsca na start, żeby uniknąć tłoku, przepychanek i frustracji jeszcze przed pierwszym krokiem?
Czy warto było? Bez dwóch zdań. Czy pobiegłbym jeszcze raz? Na pewno. Cel na przyszły rok? Uniknąć wszelkich kontuzji i złamać barierę 2 godzin. Spotkanym uczestnikom, tym już mi znajomym, jak i obcym, wolontariuszom, organizatorom i ratownikowi, który na moje pytanie "wykręca mi ręce, czy to udar?" odpowiedział, że to tylko hiperwentylacja i mam uspokoić oddech – dziękuję.