Brian Jones i Jim Morrison. Śmierć, która wstrząsnęła rockiem
Trzeciego lipca świat rocka zamarł dwa razy. Najpierw w 1969 roku, gdy Brian Jones, geniusz The Rolling Stones, został znaleziony martwy w basenie. Dwa lata później, tego samego dnia, Jim Morrison z The Doors odszedł w paryskim apartamencie. Obaj mieli 27 lat.
Brian Jones – architekt Stonesów
Brian Jones przyszedł na świat 28 lutego 1942 roku w Cheltenham. Od najmłodszych lat zdradzał niezwykły talent muzyczny – już jako nastolatek grał na klarnecie, saksofonie i gitarze. W 1962 roku założył zespół The Rolling Stones, nadając mu nazwę i kierunek artystyczny.
Na scenie emanował charyzmą, ale poza nią coraz bardziej zmagał się z własnymi demonami. Jego relacje z Mickiem Jaggerem i Keithem Richardsem stawały się coraz bardziej napięte, a uzależnienie od narkotyków i alkoholu pogłębiało izolację. W 1969 roku, po serii konfliktów i problemów zdrowotnych, został oficjalnie usunięty z zespołu.
Zaledwie trzy tygodnie później, 3 lipca, znaleziono go martwego na dnie basenu w jego posiadłości Cotchford Farm w Sussex. Oficjalny raport mówił o "śmierci przez utonięcie pod wpływem alkoholu i narkotyków", choć do dziś nie brakuje teorii spiskowych sugerujących udział osób trzecich.
Jones pozostawił po sobie nie tylko dziesiątki nagrań, ale i legendę artysty, który nigdy nie pogodził się z utratą kontroli nad własnym dziełem. Jego innowacyjne podejście do muzyki na zawsze wpisało się w DNA The Rolling Stones.
Jim Morrison – buntownik z The Doors
Jim Morrison urodził się 8 grudnia 1943 roku w Melbourne na Florydzie. Jako syn oficera marynarki od dzieciństwa fascynował się literaturą, filozofią i poezją. W 1965 roku, po przeprowadzce do Los Angeles, założył z Rayem Manzarkiem zespół The Doors. Jego głęboki, hipnotyczny głos i nieprzewidywalna charyzma szybko uczyniły z niego ikonę kontrkultury lat 60.
Morrison nie był zwykłym wokalistą – był poetą, prowokatorem, artystą totalnym. Jego teksty wykraczały daleko poza rockowe standardy. W utworach takich jak "The End", "Riders on the Storm" czy "Light My Fire" łączył mistycyzm z buntem przeciwko społecznym konwenansom. Na scenie potrafił zahipnotyzować tłum, a jego występy przechodziły do legendy – raz za sprawą dzikiej ekspresji, innym razem przez prowokacyjne gesty.
Jednak za scenicznym szaleństwem kryła się krucha psychika. Morrison coraz częściej sięgał po alkohol i narkotyki, popadał w konflikty z prawem i własnym zespołem. W 1971 roku, zmęczony sławą i problemami, wyjechał z partnerką do Paryża.
Tam, 3 lipca, został znaleziony martwy w wannie swojego mieszkania przy Rue Beautreillis. Jako oficjalna przyczynę podano atak serca, choć brak autopsji i liczne niejasności sprawiły, że wokół jego odejścia narosło mnóstwo legend.
Klub 27 – mit, który nie umiera
Śmierć Briana Jonesa i Jima Morrisona na trwałe wpisała się w historię tzw. "Klubu 27" – tragicznego grona artystów, którzy odeszli w wieku 27 lat. Do tego elitarnego, choć przeklętego kręgu należą także Jimi Hendrix, Janis Joplin, Kurt Cobain czy Amy Winehouse. Dla wielu fanów i badaczy popkultury to nie tylko przypadek, ale symboliczny znak – granica, po której talent i autodestrukcja spotykają się w jednym punkcie.
Psychologowie i socjolodzy od lat próbują wyjaśnić fenomen "Klubu 27". Czy to presja sławy, uzależnienia, czy może zwykły zbieg okoliczności?
Faktem jest, że zarówno Jones, jak i Morrison, żyli na krawędzi. Ich życie było pasmem artystycznych wzlotów i osobistych upadków. Ich śmierć, choć przedwczesna, na zawsze uczyniła ich nieśmiertelnymi w oczach fanów.