Dirk Bogarde – aktor, który zobaczył za dużo
Są aktorzy, którzy karierę zawdzięczają ekranowemu wdziękowi oraz tacy, którzy zachwycają talentem. Dirk Bogarde miał jedno i drugie – a do tego przeszłość, która nie pozwalała o sobie zapomnieć. Był gwiazdą brytyjskiego kina, nagradzanym pisarzem, ikoną epoki. Zanim został twarzą brytyjskiego kina, przeszedł przez front, ruiny i obóz, którego widoku nie zapomniał nigdy.
Zanim stanął przed kamerą, stanął twarzą w twarz z wojną
Urodził się jako Derek Jules Gaspard Ulric Niven van den Bogaerde 28 marca 1921 roku w Londynie. Gdy wybuchła II wojna światowa, miał 18 lat. Zgłosił się do wojska jako zwykły żołnierz w Royal Corps of Signals. Z czasem awansował i został oficerem wywiadu. Jego zadaniem było analizowanie zdjęć lotniczych i wskazywanie celów do bombardowania – mostów, dróg, a czasem całych wiosek. Dobrze dobrany cel mógł uratować życie setkom alianckich żołnierzy. Ale równie dobrze mógł oznaczać śmierć dla cywilów.
W jednym z wywiadów wspominał, jak po ostrzale poszedł obejrzeć teren, który wcześniej sam wskazał. W gruzach znalazł rząd okrągłych kształtów – pomyślał, że to piłki. Dopiero po chwili zorientował się, że patrzy na dziecięce głowy.
Bergen-Belsen – obraz, którego nie da się wymazać
W kwietniu 1945 roku Dirk Bogarde, wtedy oficer brytyjskiej armii, wszedł do wyzwolonego właśnie obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen. Był jednym z pierwszych, którzy zobaczyli, co działo się za drutami. To, co tam zastał, na zawsze zmieniło jego sposób patrzenia na świat.Wspominał wychudzoną kobietę w pasiastej więziennej piżamie, bez włosów, która podeszła do nich, bo rozpoznała brytyjski emblemat. Mówiła po angielsku. Wokół leżały stosy ciał – martwych, rozkładających się, śliskich od rozkładu. Ten widok prześladował go do końca życia. Przez długi czas nie potrafił o nim mówić. Nie dlatego, że nie chciał, ale dlatego, że nie umiał. Trauma była głęboka, osobista, nie do opowiedzenia.
Powrót do życia – i do ról, które miały znaczenie
Po wojnie wrócił do aktorstwa. Początkowo grał grzecznych amantów i bohaterów lekkich komedii. W pewnym momencie coś się w nim zmieniło, albo dojrzało. Zaczął wybierać role trudniejsze, bardziej wymagające, często niewygodne.W filmie „Ofiara” (1961) zagrał londyńskiego adwokata, który ryzykuje swoją karierę, by stanąć w obronie prześladowanych przez homofobiczny system. Film był przełomem – artystycznym i społecznym.W „Służącym” z 1963 roku zagrał mrocznego kamerdynera, który stopniowo przejmuje kontrolę nad swoim pracodawcą. To jedna z jego najlepszych i najbardziej cenionych ról.W „Śmierci w Wenecji” Viscontiego wcielił się w zmęczonego życiem kompozytora, który zakochuje się w urodzie chłopca. W „O jeden most za daleko” (1977) zagrał generała Fredericka Browninga – postać, którą znał osobiście z czasów służby. Był zresztą jedynym aktorem w obsadzie, który naprawdę uczestniczył w wydarzeniach przedstawionych w filmie.W tych rolach nie musiał grać. Wystarczyło, że przypominał sobie to, co przeżył. Pokazywał ludzi poranionych i zagubionych. Bólu nie musiał udawać – znał go aż za dobrze.
Dirk Bogarde jako pisarz
Z czasem coraz mniej grał, a coraz więcej pisał. Jego autobiografie są pełne obserwacji, wspomnień, emocji, które nie zawsze da się nazwać wprost. Pisał też powieści i eseje – zawsze z wyczuciem i bez tanich chwytów.Nie unikał trudnych tematów. Gdy jego wieloletni partner i menedżer, Anthony Forwood, umierał w bólu i niemocy, Bogarde stał się jednym z głosów wspierających legalizację eutanazji. Wiedział, co to znaczy patrzeć na cierpienie i nic nie móc zrobić. Nie chciał, by inni musieli tego doświadczać.
Ostatni rozdział
Zmarł 8 maja 1999 roku w Londynie, w wieku 78 lat. Zostawił po sobie ponad 60 filmów, dziewięć tomów wspomnień, kilka powieści i setki stron przemyśleń, które ciągle warto czytać. Ale przede wszystkim zostawił milczenie – tę głęboką ciszę, która towarzyszy ludziom, którzy widzieli zbyt wiele.