Gdańsk: "Generał Zaruski" winny w 70 procentach, będzie apelacja
Do niebezpiecznego zdarzenia doszło na kanale Motławy w Gdańsku 22 sierpnia 2021 roku wczesnym popołudniem. Niewielki, mierzący niespełna 4 metry szerokości i 17 m długości, statek wycieczkowy "River Cruise" zderzył się, a właściwie otarł o płynący z naprzeciwka, długi na ponad 25 metrów i szeroki na niemal 6, słynny żaglowiec "Generał Zaruski".
Okoliczności zdarzenia i jego skutki: postępowanie przed izbami morskimi, a następnie sądem, szeroko opisywaliśmy wcześniej.
Były one skutkiem determinacji jednego z uczestników zderzenia, dowodzącego wówczas mniejszym statkiem turystycznym, kapitana Bogdana Kwiatkowskiego, który jest przekonany, że wbrew wcześniejszym rozstrzygnięciom, jego jednostka nie ponosiła wówczas 30 procent odpowiedzialności za kraksę, a cała wina leżała po stronie żaglowca.
Sąd Apelacyjny w Gdańsku, po interwencji marynarza zdecydował się na skierowanie sprawy do Odwoławczej Izby Morskiej. Jak relacjonuje sam zainteresowany, we wtorkowym (23 września) orzeczeniu instytucja ta ponownie uznała 70-procentową winę "Generała Zaruskiego" i 30-procentową "River Cruise", zmiany we wcześniejszych orzeczeniach ograniczając do innego rozkładu odpowiedzialności pomiędzy poszczególnych członków załogi.
- Od 15 lat jestem biegłym sądowym. W przypadku dużo cięższych wypadków, gdzie ginęli ludzie, moje opinie były przyjmowane jako dowód w sprawie przez sądy, przez prokuratury, przez policję i jestem przekonany, że mam w tej sprawie rację - powiedział "Dziennikowi Bałtyckiemu" po publikacji orzeczenia kpt. Bogdan Kwiatkowski. - Ustawa o Izbach Morskich, wyraźnie wskazuje, że za zakończenie postępowania, po przeprowadzeniu wniosków dowodowych, przewodniczący składu orzekającego udziela głosu m.in. zainteresowanym. W tym przypadku, jedynym zainteresowanym obecnym przy rozpatrywaniu sprawy byłem ja i nie zostałem do głosu dopuszczony. W orzeczeniu przewodniczący izby wskazał z kolei m.in., że to ja byłem odpowiedzialny za pasażerów na mojej jednostce. Oczywiście tak było. Dlatego zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy, żeby uniknąć tej kolizji. Nie miałem jednak możliwości, by odnieść się do tej kwestii. Tymczasem uznano, że jestem współodpowiedzialny, bowiem nie nawiązałem kontaktu radiowego z Generałem Zaruskim, co nie było realne w tak dynamicznej sytuacji, a przy błyskawicznym rozwoju wypadków, nawet jeśli hipotetycznie by się powiodło, to i tak nic by nie dało - dodał i zapowiedział złożenie odwołania od tego orzeczenia.