Małżeństwo przyszło się napić, a później oboje skatowali właściciela lokalu w Mielnie
Do tego koszmarnego zdarzenia doszło w sobotę w Mielnie, tuż po godzinie 19, w lokalu gastronomicznym Caro. Napastnicy to małżeństwo 40-latków, on pochodzi z Trójmiasta, ona pracuje w Skandynawii, natomiast poszkodowany to pan Wojciech Adamczewski, 63-letni mieszkaniec Mielna. Jest mocno poturbowany, wciąż jeszcze w dużych emocjach, ma ślady cięć na rękach, siniaki na całym ciele.
- Tata był tego dnia sam w domu - opowiada córka pobitego, Olga.
- Mama przyjechała do mnie popilnować dzieci. Rodzice prowadzą lokal gastronomiczny. Ale o tej porze już go zamknęli. To bandyckie małżeństwo weszło więc do taty do mieszkania, kazali mu zejść na dół i nalać wódki. Chcieli się napić. Po krótkiej chwili wybuchnęli agresją. Wyzywali go, bili po całym ciele, tata był przerażony. Gorsza była ta kobieta, która kazała temu swojemu partnerowi wydłubać tacie oko. Krzyczała coś, że jest złym człowiekiem. Tata ma stomię. Pytał, czy może pójść do toalety. Kobieta krzyknęła, że mu wyrwie ten worek. Ale jakimś cudem tacie jednak udało się dotrzeć do toalety. Zamknął się tam, zadzwonił po pomoc. Oni zdemolowali mieszkanie, próbowali wyważyć drzwi. Gdy przyjechaliśmy na pomoc, ta kobieta powiedziała, że to już koniec, rozchodzimy się i żeby nie dzwonić na policję, bo ona zna całą mafię pruszkowską.
Ale policja przyjechała. Bandycka para została zatrzymana, a ich 6-letni synek zabrany. Mężczyzna miał ponad 3 promile alkoholu we krwi. Kobieta nie chciała poddać się testowi.
- Potwierdzam, do tego zdarzenia doszło w sobotę wieczorem, napastnicy zostali zatrzymani, a wczoraj przesłuchani - słyszymy od aspirant Izabeli Sreberskiej z Komendy Miejskiej Policji w Koszalinie.
- Dziecko jest w pieczy zastępczej, natomiast para, po usłyszeniu zarzutów pobicia, została wypuszczona i jest pod dozorem policji. Ich zeznania nie są logiczne, nie są spójne. Na tę chwilę nie potrafię więc powiedzieć dlaczego to zrobili
- To był mój najgorszy dzień w życiu - przyznaje pan Wojciech.
Rozmawiamy z nim krótko przez telefon. Jest obolały, wciąż wstrząśnięty.
- Myślałem, że mnie zabiją, że już z tego nie wyjdę. Cały czas o tym myślę. Martwi mnie, że oni zostali wypuszczeni. Przecież to się nie powinno zdarzyć - urywa rozmowę.
Córka pobitego też przeżywa mocno całe zdarzenie.
- Policjanci, gdy weszli do mieszkania rodziców, byli bardzo zaskoczeni. Tu wszystko wyglądało jak po jakiejś rzezi: krew na lamperii, roztrzaskane drzwi, krew na podłodze. Powiedzieli, że nie spodziewali się takiego widoku. A ja zastanawiam się co wstąpiło w tych ludzi? Dlaczego? Po co? Czy to zaplanowali? Przecież byli z małym dzieckiem...