Marco van Basten: Kariera zbyt krótka?
W Amsterdamie zaczyna karierę. Tam, 3 kwietnia 1982 roku, w meczu z NEC Nijmegen, młody Marco pojawia się na boisku, zastępując samego Cruyffa. Wszedł, dotknął futbolówkę i strzelił gola. Ajax wygrał 5:0, a debiut nowego napastnika był jak scena z filmu. Takie symboliczne przekazanie pałeczki między mistrzem a uczniem. Cruyff schodził z murawy, van Basten dopiero wchodził na swój szczyt.
W Ajaxie zdobył wszystko, co można było zdobyć: trzy tytuły mistrza Holandii (1982, 1983, 1985), dwa Puchary kraju (1983, 1986), trzykrotnie był królem strzelców Eredivisie. W sezonie 1985 roku, z 37 golami, sięgnął po Złotego Buta. Do dziś jego bilans z Ajaxem – 128 bramek w 133. Niebywała to statystyka. Grał z gracją tancerza, ale miał instynkt killera.
„Nie będę mówił o konieczności pracy na treningu, bo to jest pierwsza zasada. Dobry nauczyciel — druga. Decydują jednak cechy wrodzone: wielka odwaga i podejmowanie ryzyka. Kto przed oddaniem strzału odczuwa obawę, strach, ten wielkim strzelcem me będzie” – mówił Marco van Basten, pytany o cechy dobrego napastnika.
Bramka stulecia
Latem 1987 roku wyruszył do Mediolanu. Wraz z nim do AC Milan trafili Ruud Gullit, a rok później dołaczył Frank Rijkaard. Cała trójka “Pomarańczowych” miała uczynić z klubu Berlusconiego potęgę. I uczyniła. Van Basten długo leczył kontuzję, ale gdy wrócił, świat zobaczył coś, na co czekał: technikę baletmistrza w ciele żołnierza. W 1989 roku Milan zdobył Puchar Europy, po latach wracając na tron. “Marco był ciszą tej drużyny” – mówili koledzy. “ On nie krzyczał. Wystarczyło, że spojrzał”.
Ale zanim nadszedł Mediolan, było Monachium. Euro 1988, mistrzostwa Europy, które odmieniły jego życie. Jechał tam jako rezerwowy, w cieniu Gullita. Michels w pierwszym meczu z ZSRR zostawił go na ławce, Holandia przegrała. W kolejnym, przeciwko Anglii, Marco wszedł na boisko i strzelił trzy gole. Po tym meczu Europa przestała mówić o Gullicie, zaczęła o van Bastenie. W półfinale z Niemcami trafił raz, w finale z ZSRR zdobył bramkę, którą powtarzano w nieskończoność: potężny wolej z ostrego kąta nad bezradnym Dasajewem. Tamtego gola zachwycony Franz Beckenbauer tak skomentował:
„Van Basten zdobył bramkę stulecia”.
Tego typu stwierdzenie wystarczyło za wszystkie komplementy…z innej planety.
Holandia pierwszy raz została mistrzem Europy, a Marco – królem strzelców i królem kontynentu.
“Być może ten jeden gol miał największe znaczenie w moim życiu” – wspominał. “Wiedziałem, że wszystko, co ćwiczyłem, sens pracy, ból i cisza po porażkach, właśnie się w tym momencie łączy”.
|Czytaj też: Dzień, w którym Boski Diego okazał się człowiekiem
Matematyk Marco van Basten
Złota Piłka była już formalnością. W 1988 roku van Basten został wybrany najlepszym piłkarzem Europy i świata. Rok później zrobił to znowu. Potem jeszcze raz, w 1992 roku. Trzy Złote Piłki, wówczas osiągnięcie, które przez dekady dzielił tylko z Cruyffem i Platinim.
W reportażach tamtych lat porównywano ich często: “Cruyff był wizjonerem, van Basten – matematykiem. Jeden grał sercem, drugi – geometrią”. Jego styl był bezdyskusyjny – smukły, kunktatorski. Na boisku nie marnował ruchów. Strzelał rzadko, ale zawsze wtedy, gdy należało. Trener Arrigo Sacchi mówił o nim: “Nie potrzebuje wielu szans. Potrzebuje jednej. I ciszy”.
A jednak ta cisza zaczęła dzwonić pustką. Po Euro ’92, po meczu półfinałowym z Danią, w którym nie trafił karnego, coś się w nim złamało. Kostka, która od lat była jego słabym punktem, odmówiła posłuszeństwa. Przeszedł kilka operacji, wracał i znikał, znów wracał. Ale ból nie ustępował. Miał 28 lat, gdy po raz ostatni zagrał dla Milanu. 26 maja 1993 roku, finał Ligi Mistrzów z Marsylią. Potem już tylko rehabilitacja, nadzieja, powrót i… koniec. W 1995 roku ogłosił zakończenie kariery.
Trwały ślad
Było w tym coś okrutnie symbolicznego. To był człowiek, który potrafił zatrzymać czas w ułamku sekundy, ale sam przegrał z jego biegiem. “Nie mogłem chodzić po schodach” – mówił później.
“Każdy dzień był bólem. Ale gdybym mógł, zrobiłbym to wszystko jeszcze raz”.
Jego kariera trwała ledwie kilkanaście lat, ale odcisnęła ślad jak w historii futbolu.
Po jej zakończeniu próbował odnaleźć się po drugiej stronie linii, jako trener. Prowadził reprezentację Holandii, Heerenveen, AZ Alkmaar. Miał pomysły, ale zabrakło zdrowia i cierpliwości. “Nie potrafiłem patrzeć na piłkę tak spokojnie, jak dawniej” – przyznał.
“Byłem więźniem własnych wspomnień”.
W końcu zniknął z wielkiej sceny. Zamieszkał pod Utrechtem, z dala od stadionów, z dala od tłumów. Gdy pojawia się publicznie, mówi o prostych rzeczach: o pasji, o granicach ciała, o tym, że sława jest tylko przystankiem. Ale w jego wypadku sława chyba nie minęła… bo kibice wciąż darzą go wielkim sentymentem.