Miał zmienić świat i zastąpić paliwa kopalne. Walczymy od 100 lat
Pogłoski o śmierci wodoru są mocno przesadzone
Radosław Żydok, wiceprezes Dolnośląskiej Doliny Wodorowej, jest optymistą co do przyszłości wodoru w Polsce. Jak komentuje dla portalu strefabiznesu.pl, rynek wchodzi w fazę dynamicznego rozwoju, nie spektakularnych wizji, a twardych kalkulacji i realnych projektów. Jednocześnie podkreślają, że "pogłoski o śmierci wodoru są mocno przesadzone".
– Obecnie sektor wodorowy przechodzi do fazy twardej weryfikacji biznesowej, w której dominują nie wizje, lecz kalkulacje: gdzie wodór ma największy sens ekonomiczny i technologiczny, gdzie już działa, a gdzie potrzebna jest jeszcze praca systemowa – wskazuje Żydok.
Jak przypomina, rok 2024 przyniósł szereg konkretnych działań: uruchomienie naborów na finansowanie inwestycji w technologie wodorowe w ramach Krajowego Planu Odbudowy, opracowanie "Wodorowej Mapy Polski" oraz rozwój pilotażowych instalacji, jak trigeneracyjna instalacja w Gaju Oławskim — największa tego typu w kraju.
– Jeśli ta infrastruktura powstanie, to Polska wskoczy o kilka poziomów wyżej – mówimy o produkcji czystego wodoru na poziomie dziesiątek, a nawet setek tysięcy ton rocznie. To już nie demonstracje – to realna podstawa nowej gałęzi przemysłu – ocenia.
– Pojedyncze przypadki wycofywania się firm z projektów to naturalny etap korekty oczekiwań. Rynek nie gaśnie – on się krystalizuje. Przetrwają te projekty, które mają realne zastosowanie, finansowanie i sens biznesowy. Dolnośląska Dolina Wodorowa koncentruje się właśnie na takich inicjatywach – skalowalnych, osadzonych w potrzebach przemysłu i spójnych z unijną polityką klimatyczną – podsumowuje.
Wyzwania technologiczne i ekonomiczne
Nie wszyscy jednak podzielają ten optymizm. Prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki, wskazuje na poważne ograniczenia technologiczne i ekonomiczne związane z wodorem.
– W transporcie stosowanie wodoru jest opanowane pod względem strony technicznej. Ogniwa paliwowe, które są tam używane mają jednak ograniczoną moc: 100-200 kW i są odpowiednie do samochodu, czy nawet do niedużej lokomotywy czy ciężarówki. Tylko pojawiają się tutaj olbrzymie koszty – tłumaczy w rozmowie ze Strefą Biznesu prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki.
– Był okres mody na wodór, ale teraz widać, że niektóre samorządy rezygnują z takiego rozwiązania. Z autobusów wodorowych przerzucają się na elektryczne. Czyli transport technicznie tak, ekonomicznie niestety nie do końca – mówi.
W przypadku wielkiej energetyki, jak wyjaśnia, natrafiamy na barierę technologiczną. Po pierwsze, wodór można używać w wielkiej energetycy, tylko spalając go w wielkich turbinach, ponieważ ogniwa paliwowe są zbyt małe. Aby zastąpić jeden duży blok energetyczny potrzeba by około 10 tys. takich ogniw, co zdaniem profesora jest niewyobrażalne.
Ponadto, jak zauważa, w przypadku wielkich turbin mamy jeszcze inny problem, ponieważ nie opanowaliśmy dobrze technologii takiego spalania wodoru. – Wodór ma takie dwie cechy, szybko się spala, co jest synonimem do wybuchowości spalania, a drugi element dotyczy kruchości materiału, czego nie opanowaliśmy od niemal 100 lat – mówi i przypomina, że w 1936 roku w zakładach Heinkla zbudowano turbinę gazową, właśnie na wodór. Jednak ona rozpadła się, ponieważ pojawiła się ta kruchość tego materiału.
– Można byłoby wodór przesyłać, ale nie za pomocą rurociągów stalowych, ponieważ on by się ulatniał. Musiałyby powstać nowe rurociągi kompozytowe, ale kompozyty są trudne w obróbce i nie nadają się na łącza i zawory – tłumaczy dalej.
Zdaniem prof. Mielczarskiego, jeśli chodzi o energetykę, to nie wchodzi tutaj tylko cena, ale również pokonanie właściwości technicznych, fizycznych wodoru, a z tym walczymy od 100 lat, z niewielkim skutkiem.
Magazynowanie energii kluczowe do zielonej rewolucji
Przechodząc do wykorzystania wodoru w transformacji energetycznej, ekspert podkreśla, że albo opanujemy magazynowanie energii na wielką skalę i w długim horyzoncie, albo nie będzie transformacji energetycznej opartej na OZE.
– To jest kluczowy element. Magazyn energii jest kluczem do zielonej rewolucji, do transformacji energetycznej– wskazuje.
– Gdzie magazynować energię? W paliwie? OK, usypiemy hałdę węglową i sprawa załatwiona. Z gazem trochę gorzej, ale załóżmy, że pod ziemią mamy komory, więc, możemy ten gaz magazynować. Z paliwem jądrowym nie ma w ogóle problemu. Ale pojawia się problem, gdzie zmagazynować energię elektryczną, bo w magazynach litowo- jonowych jest ograniczona możliwość. Więc wyprodukujmy wodór, ale następnie musimy go zmagazynować, aby później produkować energię elektryczną. Czyli będziemy produkować energię elektryczną w lato i wiosnę, magazynowali, a wyprodukowany z tej energii wodór będzie czekał na zimę, aby w zimie wyprodukować z wodoru energię elektryczną. Taki cykl jest bardzo kosztowny i trudny do realizacji technicznej – tłumaczy.
– Wodór mógłby być takim magazynem, ale nie potrafimy opanować wytarzania z niego energii elektrycznej na wielką skalę. Jeżeli nie opanujemy wodoru, korzystanie z magazynowania wodoru, a następnie produkcji z niego energii elektrycznej na dużą skalę, to są małe szanse na zieloną transformację – podsumowuje.
Wodór w mikromobilności
Z jeszcze innego punktu widzenia przyszłość wodoru prezentuje Michał Seidel, CEO Groclin, który dostrzega potencjał wodoru w mikromobilności. Jego firma opracowała rower z nabojem wodorowym, który umożliwia przejechanie do 60 km na jednym napełnieniu.
– W naszym przypadku wodór jest bezpiecznym i niskokosztowym źródłem energii, które może znacząco przyczynić się do zrównoważonego rozwoju transportu. Pomimo że niektóre firmy rezygnują z inwestycji w projekty wodorowe, my jesteśmy przekonani o ich dużym potencjale i widzimy w nich przyszłość, szczególnie w kontekście ekologicznych rozwiązań w branży rowerowej – tłumaczy nam Seidel.