Noclegi na linie. Upiorna forma schronisk dla ubogich
Wiktoriański Londyn kojarzy się z rozwojem, elegancją i postępem, ale pod powierzchnią tętniącego życiem miasta krył się świat nędzy i upokorzenia. Najbiedniejsi mieszkańcy stolicy, nie mając gdzie się podziać, szukali schronienia w miejscach, które dziś trudno sobie wyobrazić.
Hierarchia schronisk dla ubogich
W drugiej połowie XIX wieku liczba bezdomnych w Londynie rosła lawinowo. Przemysłowa rewolucja przyciągała do miasta tysiące ludzi, ale nie wszyscy znajdowali pracę i dach nad głową. W odpowiedzi na ten kryzys powstała cała hierarchia tanich schronisk, które oferowały minimum ochrony przed zimnem i deszczem.
Najtańszą opcją był tzw. "siad za grosz" (penny sit-up), gdzie za jednego pensa można było całą noc siedzieć na ławce w ciepłym pomieszczeniu, ale nie wolno było spać. Strażnicy pilnowali, by nikt nie przymykał oczu, a za złamanie zasad groziło natychmiastowe wyrzucenie.
Nieco wyżej w tej ponurej drabinie stał "kac za dwa pensy" (two-penny hangover), czyli nocleg na linie. Za dwa pensy biedak dostawał miejsce na ławce i gruby sznur rozciągnięty na wysokości klatki piersiowej. Mógł się na nim oprzeć, pochylając do przodu, i w tej pozycji próbować odpocząć. Była to namiastka snu – lepsza niż bezsenna noc na ławce, ale daleka od prawdziwego wypoczynku.
Dla tych, którzy zdołali zebrać cztery pensy, czekała "trumna" – wąska skrzynia przypominająca kształtem prawdziwą trumnę. Można było się w niej położyć, przykryć brezentem i przespać kilka godzin, choć w ciasnocie i towarzystwie wszechobecnych pluskiew. Najdroższe były łóżka w tzw. domach noclegowych, gdzie za siedem pensów do jednego szylinga można było dostać własną pryczę i dostęp do łazienki.
Jak wyglądała noc na linie?
Opis "kaca za dwa pensy" pojawił się w literaturze dzięki George’owi Orwellowi, który w "Na dnie w Paryżu i w Londynie" z 1933 roku oddał grozę tego doświadczenia. Bezdomni siadali w rzędzie na ławkach, przed nimi rozciągnięta była lina. W nocy opierali się o nią, zwieszając głowy i próbując zasnąć w tej nienaturalnej pozycji. O świcie, dokładnie o piątej rano, "lokaj" – tak nazywano pracownika schroniska – przecinał linę, a wszyscy, zaskoczeni i zdezorientowani, musieli natychmiast opuścić lokal.
Orwell, choć sam nie spał nigdy w takim miejscu, zebrał relacje od bywalców. Jeden z nich, artysta uliczny Bozo, twierdził, że spanie na linie było wygodniejsze, niż można by się spodziewać – lepsze niż twarda podłoga, choć dalekie od komfortu. W podobny sposób funkcjonowały schroniska w Paryżu, gdzie za pół pensa (25 centymów) można było skorzystać z tej samej "usługi".
W praktyce noc na linie była walką z wyczerpaniem, bólem pleców i chłodem. Pomieszczenia nie były ogrzewane, a śmierć z wychłodzenia nie należała do rzadkości. Bywało, że rano nie wszystkich udawało się obudzić – niektórzy umierali w nocy, nie doczekawszy świtu.
Schroniska jako biznes i źródło zysku
Wbrew pozorom, większość schronisk nie była prowadzona przez filantropów czy organizacje charytatywne. Były to przedsięwzięcia nastawione na zysk, które wykorzystywały desperację najbiedniejszych.
Właściciele takich miejsc często dorabiali się fortun, nie inwestując w poprawę warunków. Orwell zauważał, że właściciele domów noclegowych mogli sobie pozwolić na lepsze wyposażenie, ale nie chcieli rezygnować z wysokich zysków.
Wielu ubogich wolało zapłacić za nocleg na linie niż trafić do workhouse’u – przytułku, który kojarzył się z upokorzeniem, ciężką pracą i rozdzieleniem rodzin. W schroniskach nie wymagano pracy, nie zadawano pytań, a jedynym warunkiem była opłata z góry. To była brutalna alternatywa dla tych, którzy nie mieli już nic do stracenia.