Obrowo: Ktoś wyrzucił egzotycznego gada. Żółw stepowy znaleziony w sadzie
Tego popołudnia pani Dorota długo nie zapomni. Na swojej posesji, w pobliżu domu natknęła się na żółwia. Wszystko działo się w Obrowie, wsi oddalonej od Torunia o 20 km.
- Szłam wyrzucić śmieci i w trawie zobaczyłam coś dziwnego. Najpierw pomyślałam, że to kamień. Potem dopiero zobaczyłam, że to skorupa - opowiada kobieta. - Żółw szedł swoim tempem przed siebie.
Działka naszej Czytelniczki znajduje się blisko drogi, więc bardzo prawdopodobne, że gada ktoś po prostu podrzucił. Raczej nie mógł przyjść sam ze względu na jeżdżące tamtędy często samochody i ogrodzenie posesji.
- Wcale mnie to nie dziwi. Wcześniej już podrzucano mi koty. Ludzie potrafią być naprawdę okrutni - dodaje kobieta.
Żółw jest obecnie pod opieką bratanicy naszej Czytelniczki. Wkrótce jednak dziewczyna wyjeżdża na studia i nie będzie się miał kto nim opiekować. I choć wydaje się, że to zwierzę mało kontaktowe, to nie jest to do końca prawda. Gad nocą śpi ze swoją opiekunką w łóżku zawinięty w ciepły koc, a w ciągu dnia dziarsko spaceruje po mieszkaniu. Jego przysmakiem są cukinie, ale lubi też fasolkę, sałatę, jabłka.
Niespodzianka w kartonie w zoo
Beata Gęsińska, dyrektorka Ogrodu Zoobotanicznego w Toruniu sama doświadczyła ludzkiej nieodpowiedzialności w kwestii zwierząt. W jednej z toalet dla zwiedzających znalazła tajemniczy karton. Kiedy go otworzyła okazało się, że ktoś zostawił w nim żółwia stepowego, takiego samego jak ten znaleziony w Obrowie.
- To nie jedyna taka historia. Podrzucano nam żółwie przez płot, zostawiano pod ogrodzeniem - mówi Beata Gesińska. - To jest dla mnie skrajna nieodpowiedzialność, bo zwierzę to nie zabawka. Ludzie biorą je pod wpływem impulsu, czasem za namową dzieci, a potem się okazuje, że to kłopot, że trzeba sprzątać, leczyć, karmić. I ci najbardziej bezmyślni i pozbawieni uczuć decydują się wyrzucić zwierzę.
Dyrektorka przypomina tu historię Oskara, papugi kakadu, który mieszka w ptaszarni toruńskiego zoo. Ptaka tego hodowała w domu kobieta karmiąc go jedynie kukurydzą i jajecznicą. Kiedy zdecydowała się wyjechać na stałe do Stanów Zjednoczonych, Oskar trafił do Ogrodu Zoobotanicznego. Bardzo trudno było go oduczyć jedzenia niewskazanej dla niego jajecznicy.
- Żółw stepowy nie przetrwa w naszych warunkach na wolności. I nie chodzi tylko o warunki klimatyczne, ale też atak innych zwierząt. Spotkanie z psem może być dla niego tragiczne, pies bez problemu może odgryźć żółwiowi nogi. Wyrzucenie gada to czyste okrucieństwo - dodaje Beata Gęśińska.
Kameleon na śmietniku, żółwie w Drwęcy
Problem z wyrzucanymi przez ludzi zwierzętami jest coraz poważniejszy. Dotyczy on m.in. żółwi czerwonolicych. Są one uznane w Polsce za gatunek inwazyjny, zagrażający naszym rodzimym żółwiom błotnym.
- Byliśmy na spływie kajakowym Drwęcą w okolicach Golubia-Dobrzynia. Na własne oczy widziałam siedzące na kłodzie żółwie - opowiada nam Agnieszka, Czytelniczka z Torunia. - Myślałam, że mam wielkie szczęście i zobaczyłam prawdziwą ciekawostkę przyrodniczą. Dopiero potem sprawdziłam, że były to żółwie czerwonolice, które ktoś zapewne wyrzucił w okolice rzeki.
Jak poważny jest problem widać choćby na przykładzie Wrocławia. Latem ubiegłego roku w akwenach wodnych tego miasta zorganizowano specjalną akcję odławiania żółwi czerwonolicych. Jak twierdzą znawcy tematu, gady te w latach 90-tych były masowo importowane ze Stanów Zjednoczonych i przeznaczone do sprzedaży w sklepach zoologicznych. Kilkaset tysięcy, nawet do miliona takich osobników zostało ściągniętych do Polski. Wielu nabywców opieka nad gadami przerosła, więc pozbyli się ich wypuszczając na wolność.
W czerwcu br. w centrum Poznania przechodnie znaleźli żółwia stepowego, a kilka przecznic dalej egzotyczną jaszczurkę. Była to agama brodata, która w naturze występuje w Australii. Natomiast w Warszawie wiosną na śmietniku znaleziono kameleona. Gad pod wpływem zimna zmienił kolor, uratowali go strażnicy miejscy dosłownie w ostatniej chwili.
Tu warto dodać, że za porzucenie zwierzęcia jego właścicielowi grożą 3 lata więzienia, w skrajnych przypadkach nawet 5 lat.