Sprawa Iwony Wieczorek. "Rozwiązanie sprawy może okazać się banalne"
Wasza książka to bilans od 15 lat nierozwiązanej sprawy. Na ponad 300 stronach szczegółowo analizujecie setki wątków i spekulacji - od twierdzeń różnych anonimowych informatorów, przez teorie snute w internetowych komentarzach i na forach dyskusyjnych, po materiały śledztwa i wyliczenia dotyczące czasu logowań telefonów poszczególnych uczestników wydarzeń. O tym, że policjanci już na samym początku popełniali błąd za błędem, wiemy od lat. Potwierdził to m.in. raport Najwyższej Izby Kontroli z 2015 roku. Co jeszcze czytelnik znajdzie w tej publikacji?
Odnośnie pracy policji, wzięliśmy pod lupę również tak zwany „szczegółowy raport NIK”, bo o ile w mediach pojawiały się rzeczywiście wątki związane z potencjalnym niedopełnieniem obowiązków przez funkcjonariuszy, to raport szczegółowy został właściwie przemilczany. Jest bardziej konkretny i surowszy dla sopockiej policji. Mówimy o tym, czego nie zrobiła w początkowej fazie śledztwa. O błędach, które aż biją po oczach, choć trudno wyrokować, czy wynikały z lenistwa, niekompetencji czy złej woli. Uderza przede wszystkim fakt, że dane Iwony należało wprowadzić do ogólnego rejestru osób zaginionych, a ktoś to zaniedbał - nie wiemy dlaczego.
Tak samo surowo oceniamy fakt, że policja z Sopotu uparła się, że będzie w pierwszych dniach prowadzić to postępowanie, chociaż tak naprawdę w zasadzie nie było z jej strony żadnych działań. Sprawa powinna szybciej trafić do piątego komisariatu policji w Gdańsku przy ul. Obrońców Wybrzeża, który obejmował tereny, gdzie mieszkała Iwona, ale też miejsce, gdzie po raz ostatni zarejestrował ją monitoring.
Później, kiedy po paru tygodniach Komenda Wojewódzka Policji w Gdańsku przejęła poszukiwania, wszystko już wyglądało znacznie lepiej, ale też niektórych błędów nie dało się odkręcić i naszym zdaniem wówczas też nie wszystkie wątki dokładnie sprawdzono. Chodzi mi w chociażby o wątek ogniska, na które prawdopodobnie zmierzała Iwona.
"CIEMNIEJSZA STRONA" IWONY WIECZOREK
Zanim przejdziemy do ogniska, mógłbyś szerzej powiedzieć o tym, czego spodziewać może się czytelnik waszej książki?
Zawarliśmy w niej co najmniej kilkaset nowych informacji. Opisaliśmy chociażby fenomen całej sprawy, która wpisuje się w znany z Zachodu i dość dobrze opisany w fachowej literaturze „syndrom zaginionej białej kobiety” (ang. missing white woman syndrome), a więc nieproporcjonalnie dużej uwagi mediów i opinii publicznej poświęcanej osobom właśnie o takich cechach.
Staraliśmy się właściwie rozebrać całą tę sprawę na czynniki pierwsze i złożyć od nowa. Szukaliśmy również innego motywu niż przestępstwo o charakterze seksualnym, co pojawiło się już w pierwszych analizach śledczych i wydaje mi się, że dość wiarygodnie uprawdopodobniliśmy inne scenariusze.
Przedstawiliśmy też „ciemniejszą stronę” Iwony Wieczorek, o której się jak dotąd nie mówiło. Mam na myśli jej porywczy charakter, związki z pewnym rodzajem facetów i fakt, że nie sięgała tylko i wyłącznie po alkohol podczas imprez, ale również narkotyki. W dodatku ujawniliśmy trochę nowych informacji związanych chociażby z „Krystkiem”, a więc skazywanym i sądzonym za liczne przestępstwa seksualne Krystianem W., który cały czas gdzieś tam przewija się w tej historii - co prawda na jej obrzeżach, ale naszym zdaniem wciąż trzeba brać go pod uwagę w różnych hipotezach.
Prześwietliliśmy bardzo dokładnie wątki związane z Patrykiem, czyli byłym chłopakiem Iwony i jej największą życiową miłością. Tutaj też odkryliśmy parę nowych rzeczy, bo na przykład nie zdawaliśmy sobie wcześniej sprawy, jak szybko on stracił pamięć i nie potrafił powiedzieć, co robił wtedy, kiedy Iwona zaginęła.
Na pewno dużą nowością i zaskoczeniem dla czytelników będzie relacja jednego z kolegów Iwony, często obwinianego o jej zaginięcie, a w zasadzie śmierć - Pawła, którą opisujemy dość obszernie. Dokładnie opowiedział nam swoją wersję związaną z tamtym wieczorem i przede wszystkim to, co działo się później, już kiedy stawał się podejrzanym numer jeden. Pamiętajmy, że jako jedyny jak dotąd usłyszał zarzuty związane ze sprawą Iwony Wieczorek.
PODEJRZANY NUMER JEDEN I PRZEWODNIK PO SPRAWIE
Ciekawi mnie, dlaczego po 12 latach stawia się zarzut nielegalnego wejścia do mieszkania, kiedy te okoliczności są znane i były badane od momentu zaginięcia, czyli od 2010 roku. Ta sytuacja była przecież przedmiotem rozważań i analiz, ale zaskakuje mnie, że nagle zauważono w niej utrudnianie postępowania – powiedział mi pod koniec 2022 roku jego obrońca, adwokat Krzysztof Woliński, gdy jego klient Paweł P. usłyszał zarzuty za „utrudnianie postępowania karnego poprzez usuwanie dowodów, zacieranie śladów przestępstwa, a także podawanie nieprawdziwych informacji” oraz posiadanie narkotyków. Rok później P. stał się podejrzanym także w związku z karuzelą podatkową. Dlaczego zdecydowaliście się mu zaufać, bo już we wstępie stwierdzacie, że to jego opowieść, przeplatająca kolejne rozdziały, jest czymś w rodzaju szkieletu książki?
Paweł nie tylko stał się podejrzanym numer jeden, ale długo był też liderem poszukiwań. Ciężko o lepszego przewodnika po tej sprawie. Sprawdziliśmy go bardzo dokładnie. Rozmawialiśmy z jego babcią, która dała mu alibi, a przed nami nikt z dziennikarzy nie wysłuchał jej relacji, a także z jego z partnerką, która - z tego, co mi zdradziła - była dość mocno maglowana przez policję w radiowozie, by powiedziała, co wie o tej sprawie.
Czy słusznie był, a może wciąż jest, jednym z głównych osób podejrzewanych przez funkcjonariuszy o związek z zaginięciem? Nie chcemy tego oceniać, niech każdy sam wyciąga wnioski i dochodzi do własnej oceny, czy Paweł jest wiarygodny, czy nie. Wystarczy przeczytać książkę.
Tutaj naturalnie znów pojawia się szereg pytań związanych z pracą śledczych. Ale to pytania nie tylko o działania nakierowane na Pawła. Trzeba też pytać chociażby o to, na ile sprawdzony został wątek radiowozu, który jechał za Iwoną, gdy wracała z Sopotu albo policjanta, z którym się spotykała. Tylko nam udało się z nim skontaktować.
Zresztą jako pierwsi dziennikarze rozmawialiśmy z wieloma osobami, które pojawiły się w tej historii albo przewinęły się przez nią. Mogę wskazać na przykład „Numer Tożsamy”, czyli dziewczynę, która według podejrzeń śledczych mogła śledzić Iwonę Wieczorek.
Książkową Annę.
Tak. Ona, podobnie jak Paweł, opowiedziała swoją wersję tylko nam. Zresztą bardzo dobrze się z nim znała i była koleżanką Iwony, o czym wcześniej nie wiedzieliśmy.
Mógłbym długo wymieniać kolejne nowości, ale dodam tylko, że na końcu książki wskazujemy trzy możliwe lokalizacje, do których Iwona mogła trafić - żywa lub martwa. Wyłącznie jedna z nich była wcześniej częściowo przeszukana przez śledczych, ale rzucamy na nią nowe światło i pokazujemy, że niekoniecznie musiała zostać dokładnie sprawdzona. Chodzi o działki, które przeszukiwał wcześniej również nasz były szef – nieżyjący już redaktor naczelny magazynu „Reporter” Janusz Szostak.
Nie ukrywam, że mam nadzieję, że dzięki tym wątkom pomożemy śledczym rozwiązać tę sprawę. Po to pisaliśmy tę książkę.
CZY UCZESTNICY ZDARZEŃ ZATAJALI PRAWDĘ?
A podtytuł: „Koniec kłamstw”? O jakie kłamstwa chodzi?
Muszę wyjaśnić, że celowe zatajanie prawdy przez uczestników zdarzeń, nie jest tylko naszym wrażeniem, ale też chociażby Marka Siewerta, byłego policyjnego analityka, który pracował przy sprawie tego zaginięcia i uczestniczył w przesłuchaniach niemałej części osób z otoczenia Iwony Wieczorek. On jest wręcz przekonany, że nawet przyjaciółki Iwony umyślnie coś zataiły podczas przesłuchań. W książce ujawniamy, o jak ważne fakty chodzi.
Kłamstwa w tej sprawie nie zawsze były wyrażone wprost. Czasem było to zasłanianie się niepamięcią w tak istotnych kwestiach, co do których nie chce się aż wierzyć, że ktoś może tego nie pamiętać.
Okazuje się, że tych kłamstw jest w tej sprawie mnóstwo. O ile od paru lat wiedzieliśmy, że niepamięcią zasłaniał się Patryk, czyli był chłopak Iwony, to w czasie prac nad książką zrozumieliśmy, że osób, które albo mówiły wprost nieprawdę, albo twierdziły, że czegoś ważnego nie pamiętają, jest kilkadziesiąt.
Na pewno nikogo nie zaskoczy, że niepamięcią zasłaniał się „Krystek”, kiedy był pytany o Iwonę, bo to jest rasowy przestępca. On był co najmniej kilkadziesiąt razy w życiu przesłuchiwany, a zaryzykuje nawet stwierdzenie, że więcej niż kilkadziesiąt. Ale jeżeli chodzi o młodych ludzi, dwudziestokilkuletnich, z których większość była przesłuchiwana pierwszy raz w życiu, którym zaginęła koleżanka i którzy próbują w jakiś sposób „grać” ze śledczymi, to już ma prawo wzbudzać niepokój. Naszym zdaniem gdyby nie te kłamstwa, gdyby nie zbiorowa amnezja, to szanse na to, że Iwona znalazłaby się w pierwszych miesiącach po zaginięciu, byłyby dużo, dużo większe.
Nie mam na myśli tylko tego, że ktoś kłamał specjalnie, żeby nie znaleźć Iwony. Mam wrażenie, że to często były to drobne kłamstwa, żeby przykryć jakieś swoje grzeszki – uniknąć kłopotów z organami ścigania, być może zataić temat narkotyków, może jakichś zdrad, ale niestety te drobne kłamstwa ciągną ze sobą szereg czynności śledczy, które musieli później wykonać, żeby odkryć, czy to podawanie nieprawdy w zeznaniach mogło się jakoś wiązać z zaginięciem. Niestety to wszystko utrudniło pracę nad tą sprawą.
WĄTEK OGNISKA W PARKU REAGANA
W mediach najbardziej przebiła się wasza teza, że Iwona mogła nie iść z imprezy w sopockim Dream Clubie bezpośrednio do domu, ale zajrzeć także na ognisko urządzane w Parku Reagana przez kończącego 23 lata kolegę o dźwięcznej ksywie „Rusek”. Opowieści imprezowiczów stamtąd są chaotyczne i mało spójne. Dowodów na to, że Iwona była na ognisku, nie ma. Co skłania do przyjęcia wersji, że tam szła albo nawet dotarła?
Oparliśmy się przede wszystkim o aktywność Iwony już po opuszczeniu Dream Clubu. Ona mniej więcej w okolicach godziny 3 w nocy opuściła tę dyskotekę i szukała telefonicznego kontaktu z co najmniej z dwójką uczestników ogniska. Próbowała m.in. połączyć się z Kasią, czyli swoją najlepszą przyjaciółką, która na pewno tam wcześniej była, ale kiedy Iwona do niej dzwoniła, była już w domu i spała - dlatego nie odebrała telefonu. Wiemy też, że złapała później, już idąc w kierunku Gdańska, kontakt SMS-owy z mężczyzną o pseudonimie „Dętka”, który uczestniczył w urodzinach „Ruska” w Parku Reagana. Nie mamy też pewności, czy ona nie szukała jeszcze kontaktu z kimś, kto tam mógł być na tym ognisku. Tutaj problem polega nie tylko na tym, że Iwonie po drodze padł telefon, ale też na tym, że nie miała środków na koncie i właściwie była ograniczona tylko do kontaktów z użytkownikami swojego operatora sieci. Jeżeli ktoś miał kartę SIM innego operatora, to można przypuszczać, że Iwona w ogóle nie mogła puścić tej osobie nawet tak zwanej „strzałki”, czyli szybkiego połączenia, by zasygnalizować prośbę o oddzwonienie, nie mówiąc o wysłaniu SMS-a.
I druga kwestia, która nas tutaj skłoniła do takiego wniosku, dotyczy trasy przemarszu Iwony Wieczorek. Mieszkałem na tych terenach przez parę lat i spokojnie wytyczyłbym inne, bezpieczniejsze trasy, by dostała się z sopockiego Dream Clubu do domu na osiedlu Jelitkowski Dwór. Wybrała drogę przez park, więc przypuszczamy, że chciała zahaczyć o to ognisko i przynajmniej zobaczyć, czy ktoś tam jeszcze został.
Tam było prawdopodobnie 19 osób, chociaż to też nie jest tak do końca pewne. Chyba nigdy nie dowiemy się na 100 procent, ile tam było w różnych momentach uczestników zabawy. Wiemy natomiast, że o ile samego płomienia już nie było i prawdopodobnie w miejscu ogniska nikt nie siedział, kiedy Iwona wracała, to co najmniej 8 osób z ogniska było wtedy w pobliżu. Bawiły się w dyskotece Banana Beach. Iwona ją minęła, zanim złapała ją ostatnia kamera. Z tym wątkiem wiąże się kolejna duża zagadka, ponieważ według oficjalnych ustaleń Iwona w ogóle nie weszła do Banana Beach. W mojej ocenie powinna przypuszczać, że mogą się znajdować tam niektórzy imprezowicze z ogniska. Na logikę powinna tam chociaż zajrzeć.
Możemy tylko już dalej gdybać, co się stało po minięciu kamery nr 63. Myślę, że najbardziej prawdopodobną wersją jest ta, że Iwona chciała udać się na to ognisko, a kiedy zobaczyła, że tam już nikogo nie ma, to mogła pomyśleć, żeby w jakiś inny sposób, może z kimś innym jeszcze dokończyć ten wieczór. Może napić się drinka, może pójść do kogoś. Po tym, jak przestudiowaliśmy ostatnie tygodnie z życia Iwony, mamy uzasadnione podejrzenie, że nie chciała jeszcze iść i kłaść się spać w domu. W książce wyjaśniamy, dlaczego tak myślimy, a to otwiera dużo nowych hipotez.
CZY "ZBIOROWA AMNEZJA" TO OBAWA PRZED SKUPIENIEM NA SOBIE UWAGI?
Właśnie na hipotezach i różnych „ciemnych stronach” tej historii na chwilę się skoncentrujmy. Obok „Ruska” w książce pojawia się bardzo wiele postaci, jak „Dziara”, „Dętka” czy bracia „Borkowie”, z których starszy odpowiadał karnie za pobicie do nieprzytomności mężczyzny przypadkowo przejechanego następnie przez samochód i wyszedł z więzienia kilka miesięcy przed zaginięciem Iwony Wieczorek. Są także związani ze środowiskiem kibolskim bracia noszący pseudonim „Kusza”, pojawia się wspomniany wątek narkotyków i handlu nimi. Być może „zbiorowa amnezja”, o której piszecie, to zwyczajnie obawa przed skupieniem medialnej uwagi na sobie i staniem się kolejną podejrzaną osobą na celowniku różnych maniaków?
Oczywiście, milczenie może czasem wynikać z tego, a nie z chęci ukrycia czegokolwiek związanego z zaginięciem. Nie możemy wykluczyć takiej motywacji. Mogę jednak też powiedzieć, że w żadnej sprawie zaginięcia, którą się zajmowałem, nie natrafiłem na taki mur niechęci i milczenia. Nigdy tak wiele osób nie odmawiało rozmowy. Próbowałem przekonywać naszych potencjalnych rozmówców, że prawdopodobnie jesteśmy już ostatnimi dziennikarzami, którzy tak holistycznie podchodzą do tej sprawy i badają wszystkie wątki. Tłumaczyłem, że w naszej książce będzie wypowiadało się 200, a może 300 osób i to nie będzie tak, że powstanie tylko jedyny oddzielny artykuł o kimś konkretnym, tylko to będzie książka o różnych wątkach, postaciach, scenariuszach. No ale często nawet to nie pomagało. I tak było w miarę dobrze, jeśli ktoś nam kulturalnie odmawiał, bo czasem robiono to mniej kulturalnie.
Musimy bowiem zwrócić jeszcze uwagę na inną rzecz, o której jeszcze nie rozmawialiśmy: że odkryliśmy, że otoczenie Iwony to wcale nie byli wyłącznie grzeczni chłopcy. To było też paru typów z naprawdę nieciekawą przeszłością. Mam nadzieję, że dzięki temu, że to wszystko wywlekliśmy i pokazaliśmy opinii publicznej różne nowe wątki, część tych osób, które nie chciały rozmawiać i niekoniecznie chciały ujawnić całą swoją wiedzę śledczym, teraz sobie coś przypomni i w którymś zeznaniu pojawi się klucz.
BYĆ MOŻE BRAKUJE TYLKO JEDNEJ ISKIERKI, KTÓRA POMOŻE NA ROZWIĄZANIE TEJ SPRAWY
No właśnie. W gąszczu spekulacji, po 15 latach pracy nad tą sprawą niezliczonych amatorów (dwie grupy dyskusyjne poświęcone sprawie Iwony Wieczorek mają w sieci po ponad 50 tysięcy członków), prokuratorów, policjantów z różnych – często wysokospecjalistycznych jednostek, dziennikarzy, prywatnych detektywów, jasnowidzów i różnego rodzaju szarlatanów, czy myślisz, że rozwiązanie tej zagadki jest w ogóle jeszcze realne?
Jeszcze kilka lat temu, gdy byłem pytany przez kolegów dziennikarzy, to odpowiadałem, że nie widzę żadnych szans na rozwiązanie tej sprawy. Potem, kiedy odkrywałem stopniowo niektóre fakty, mówiłem, że może parę procent bym jeszcze zostawił, ale też nie widzę wielkiej nadziei. Teraz, po napisaniu tej książki, jestem wreszcie optymistą. Wiąże się to głównie z tym, że wiem, jaki ogrom pracy wykonali policjanci z tak zwanego Archiwum X.
Mają mnóstwo danych dotyczących ludzi, którzy wcześniej nie zostali sprawdzeni i te tomy akt śledztwa bardzo się wypełniły w ostatnich latach. Być może brakuje im już tylko jednej iskierki, która pozwoli na rozwiązanie tej sprawy. Jednego malutkiego elementu, żeby to wszystko połączyć. Nie wiem, czy w ogóle istnieje inna sprawa prokuratorska w Polsce, której poświęcono tyle uwagi. Tu mieliśmy kilka zespołów śledczych, mnóstwo pobocznych wątków i przede wszystkim było pełno doniesień z całego kraju, bo to były dosłownie tysiące różnych zgłoszeń, chociażby od ludzi, którzy myśleli, że widzą gdzieś właśnie dziewczynę podobną do Iwony. Nie bez kozery nazywamy w książce tę sprawę „polskim zaginięciem wszech czasów”.
Materiał do opracowania jest spory. Tylko wciąż nie ma pewności, z czym go połączyć, ale mój optymizm wynika też z tego, co odkryliśmy w toku tego śledztwa dziennikarskiego, podczas pracy nad książką.
Iwona najpewniej została skrzywdzona przez kogoś ze swojego otoczenia, a nazwiska osób z jej otoczenia zostały ustalone. Nawet tych, których znała słabo. Są w aktach śledztwa. Niektórzy ludzie podawali różne wersje, które niekoniecznie były zgodne z prawdą i myślę, że śledczy mogą się w kolejnych miesiącach lub latach skupiać przede wszystkim na tych osobach, sprawdzać też m.in. jak one będą się zachowywały w poszczególnych sytuacjach. Chociażby teraz, kiedy wychodzi nasza książka i kiedy ujawniamy niektóre fakty związane z tymi osobami.
ROZWIĄZANIE SPRAWY MOŻE OKAZAĆ SIĘ BANALNE
Jest takie oklepane powiedzenie z kryminałów, ale wcale nie głupie, że sprawca niemal na pewno jest w pierwszym tomie czy na 100 pierwszych stronach akt. Czy tak jest w tej sprawie?
Faktycznie, z reguły tak jest, że sprawca jest już w pierwszym tomie, ale tutaj nie byłbym tak odważny, żeby z przekonaniem stosować tę regułę, ponieważ dużo szemranych typów pojawiło się już później w późniejszych ustaleniach śledczych. Nie będziemy zaskoczeni, jeżeli to będzie nieoczywista historia, bo bardziej skomplikowana to już niekoniecznie. Rozwiązanie tej sprawy może okazać się banalne.