Wielkopolska: Legendy. Trochę historii, trochę baśni
Świadek podniósł alarm. Spójrzcie na nagranie ze Śląska
Legendy Wielkopolski
Od ratuszowej wieży w Poznaniu po wzgórza Gniezna - tu legendy splatają się z codziennością.
Zaczyna się zwykle na Starym Rynku: tu rozgrywa się poznańska opowieść o koziołkach. Według niej młody kuchcik, w dniu inauguracji nowego zegara, przypalił pieczeń i w popłochu przyprowadził z łąki dwa uparte zwierzęta. Kozły wyrwały się, wdrapały na wieżę i zaczęły się bóść ku uciesze mieszczan. Mechanizm z figurkami upamiętnił ten incydent. Gdy zegar wybija południe, miasto cichnie. Wybrzmiewa tylko charakterystyczne "trykanie".
Poznańska wiedźma
Niedaleko stąd historia przybiera ton poważniejszy: legenda o "wiedźmie z Chwaliszewa" prowadzi do początku XVI wieku, gdy na lewym brzegu Warty osądzono znachorkę podejrzaną o czary, a konkretniej o zepsucie piwa w aż sześciu warzelniach. Przekaz mówi o wyroku najcięższym i o nieufności wobec kobiecej wiedzy, tak bliskiej dawnym praktykom medycznym. Dziś przywołuje się ją nie po to, by straszyć, lecz by przypomnieć, jak łatwo zbiorowa gorączka potrafi zniszczyć pojedyncze życie. Niedawno postać "wiedźmy" doczekała się własnego pomnika.
Baszta Dorotka
Kiedy przenosimy się do Kalisza, w Baszcie Dorotka wybrzmiewa jedna z najbardziej poruszających miejscowych historii. Opowieść córce możnego urzędnika, która pokochała ubogiego szewczyka. Gniew ojca miał zakończyć się karą tak srogą, że stała się przestrogą na pokolenia. Zamurowana w wieży bohaterka - prawdziwa czy zmyślona - od lat patronuje miejscu, gdzie dziś opowiada się baśnie i legendy.
Wdowi grosz
W Gnieźnie na pierwszy plan wysuwa się "wdowi grosz". Gdy posłańcy Bolesława Chrobrego wyruszyli wykupić ciało biskupa Wojciecha, srebro, które zebrano, miało nie wystarczyć; dopełnił je dopiero drobny datek ubogiej wdowy. To historia, która trwa, bo podaje prostą prawdę: miarą daru bywa nie kruszec, lecz intencja. W katedralnym cieniu staje się to namacalne. Legenda uczy skromnej, codziennej hojności.
Rogalowa legenda
Poznań wraca jeszcze raz - tym razem zapachem maku i bakalii. Legenda o rogalach świętomarcińskich mówi, że w przeddzień listopadowego święta piekarz uformował ciasto na kształt podkowy, jaką miał zgubić koń św. Marcina. Historia porusza także wątek dobroczynności: w 1891 roku czeladnik namówił szefa, by wypiec rogale i rozdać je ubogim po mszy. Zwyczaj rósł, aż stał się miejskim obyczajem ze swoimi regułami. Smak stał się więc pamiątką - i przypomnieniem, że tradycje kulinarne niosą ze sobą pamięć wielu pokoleń.
Pięć opowieści, pięć tonacji. Niesforne koziołki uczą dystansu do własnych pomyłek, chwaliszewska legenda ostrzega przed łatwym osądem, Dorotka z Kalisza mówi o cenie uporu i o sile pamięci, gnieźnieński wdowi grosz przypomina, że wielkie sprawy domykają się drobnym gestem, rogal świętomarciński łączy smak z lokalną tradycją. Wystarczy ruszyć tropem tych historii - na rynek, pod basztę, do katedry - by usłyszeć, jak dawne głosy współbrzmią z dzisiejszym zgiełkiem miejskich ulic.