Elektra w zwierciadle duszy na XXXI Bydgoskim Festiwalu Operowym
"Elektra” Richarda Straussa w wykonaniu Opery Sofijskiej, zaproszona na XXXI Bydgoski Festiwal Operowy, rozbrzmiała w intensywnie – w stylu pełnym emocji, wokalnej pasji i dramatyzmu. Siłą spektaklu były trzy znakomite śpiewaczki w rolach Elektry, Klitemnestry i Chryzotemis, których interpretacje sięgały głębiej niż niemiecka surowość, oddychając duchem belcanta i wewnętrznego ognia.
– Jest coraz trudniej, bo oczekiwania rosną – nie tylko wśród publiczności, ale i nas, organizatorów – mówił w rozmowie z ORFEO Maciej Figas, dyrektor Opery Nova w Bydgoszczy, zapowiadając XXX jubileuszową edycję festiwalu. I rzeczywiście, rozpoczęcie czwartej dekady BFO okazało się imponujące: program pełen nieoczywistych, rzadko grywanych tytułów – od „Dalibora” Smetany z Brna w reżyserii Davida Pountneya, przez "Makbeta” z Narodowej Opery Ukrainy im. Szewczenki, po znakomitą "Luizę Miller” Verdiego w wykonaniu Opery Śląskiej z Bytomia.
Na tym tle "Elektra” Richarda Straussa, przygotowana przez Sofijską Operę Narodową i Balet, zabrzmiała niczym głos z otchłani – mroczny, namiętny, szalony. To pierwsza realizacja tego arcydzieła w Bułgarii, w reżyserii Plamena Kartaloffa – artysty doskonale znanego bydgoskiej publiczności dzięki "Kniaziowi Igorowi” z 2018 roku.
Dzieła Richarda Straussa trzykrotnie gościły już podczas bydgoskiego festiwalu: pokazano "Salome” z Teatru Wielkiego w Poznaniu (1998), "Kawalera srebrnej roży” z Opery Bałtyckiej w Gdańsku (2007) oraz "Ariadnę na Naxos z Opery Krakowskiej w 2013 roku. "Elektra” Straussa to zawsze ewenement, to mroczne dzieło wystawiane jest w naszej części świata relatywnie rzadko, ale nie jest prawda, jak czytamy w programie, że Polska zobaczyła je tylko raz, w 1971 roku, pod batutą Jana Krenza, w reżyserii Aleksandra Bardiniego z udziałem wielkich śpiewaczek: Hanny Rumowskiej (Elektra), Hannly Lisowskiej (Chryzotemis) i Krystyny Szostek-Radkowej (Klitemnestra). Wspaniałą inscenizację pokazano także w Warszawie w 2010 roku, spektakl reżyserował słynny Willy Decker, dyrygował Tadeusz Kozłowski, a Klitemnestrą była Ewa Podleś.
Reżyser pierwszej bułgarskiej realizacji Plamen Kartaloff, twórca wielu inscenizacji wagnerowskich i strausowskich, m .in. pierwszego kompletnego "Pierścienia Nibelunga” na Bałkanach osadził swoją opowieść w onirycznej, dusznej przestrzeni pałacowego upadku. Autorem scenografii jest Sven Jonke, kostiumów Leo Kulash, reżyserii świateł Andrej Hajdinjak, choreografii Fredy Franzutti. Obrotowa scena zamienia się w wirujący kalejdoskop cieni i świateł, przez które przemykają bohaterowie i ich demony. Szklane ściany pękają – niczym relacje rodzinne i fundamenty dawnego świata – odsłaniając kruchość rzeczywistości. To już nie mit – to gorączkowy sen Elektry.
Całość kipiała emocją i ciężarem symboli: podsłuchujące służące, dramatyczne pojawienie się Orestesa, bezlitosna scena zabójstwa Klitemnestry i Egista – zrealizowane sugestywnie, lecz bez teatralnej dosłowności.
Wszyscy są tutaj nieszczęśliwi. Dziwne są motywy Elektry i jej nadzwyczajna, czasami chora miłość do ojca. Klitemnestra, córka Zeusa, siostra Heleny Trojańskiej, o która rozgrywa się okrutna wojna, zostawiona jest na wiele lat zupełnie sama. Jedna z jej córek, Ifigenia, nieobecna w dziele Straussa, zostaje jej zabrana i złożona w ofierze bogom. Jej mąż, Agamemnon, wraca z trojańskich walk po ponad dziesięciu latach, na dodatek przywozi ze sobą kochankę, jest nią Kasandra, córka króla Priama. Jak ma zachować się Klitemnestra i czy naprawdę możemy ją potępiać?
Dzieło Straussa oparte jest na dramacie Hugo von Hofmannsthala, który adaptował tragedię Eurypidesa po zobaczeniu opery "Salome”. Strauss napisał "Salome”, a potem "Elektrę” będąc pod wrażeniem wykonawczyni ról tytułowych: Gertrudą Eysoldt, jednej z największych aktorek swoich czasów.
Opętana swoją rolą zdawała się być Liliya Kihajowa, która jako Elektra, zawładnęła sceną. Jej głos – intensywny, skupiony, dramatycznie rozpięty – wznosił się ponad orkiestrowy tumult, ukazując jednocześnie kruchość i siłę tej postaci. Była nie tylko postacią tragiczną, ale i ludzką – pogrążoną w miłości graniczącej z obsesją. Operowała piękną szkołą belcanta nawet w tych momentach, gdzie trzeba było siłować się z orkiestrą. To jedna z najbardziej intensywnych dramatycznie ról w całej literaturze operowej i Liliya Kihajowa zinterpretowała ją silnie i pięknie.
Podobną kontrolę emocji, histerii i wokalnej krwi ukazała Gergana Rusekowa, która w roli Klitemnestry nie była potworem – to kobieta złamana przez stratę, wojnę i zdradę. Jej głos – głęboki, pewny – niósł rozpacz i tęsknotę, nie zaś zemstę. Co najważniejsze, potrafiła wzruszyć. Zabicie męża, a zwłaszcza związek z Egistem (w tej roli przekonujący Daniel Ostretcow) zamiast szczęścia przyniosło jej szereg upiornie nieprzespanych nocy.
Wspaniałą Chryzotemis była Radostina Nikolajewa, obdarzona lirycznym, pełnym ciepła sopranem – jej bohaterka była słonecznym światłem w tym mrocznym świecie i doskonale ukazała wymagającą dojrzałość brzmienia. Jej sceniczne nieszczęście miało z kolei barwę słodyczy i ciepła Wszystkie trzy protagonistki: operowały bardziej duchem belcanta niż niemiecką tradycją wykonawczą i było to znakomite.
W roli Orestesa zachwycił Atanas Mladenov – jego głos niósł szlachetność i siłę, budząc wzruszenie i lęk. Pięknie odnalazł się tez w tajemniczych duetach z Elektrą, śpiewacy byli ze sobą głosowo zespoleni.
Orkiestra Opery Sofijskiej pod batutą Evan-Alexisa Christa brzmiała potężnie – chwilami zbyt ciężko, lecz z oddaniem partyturze. W momentach lirycznych dyrygent znajdował oddech, niuans, cień światła w ciemności.
"Elektra” Sofijskiej Opery nie była tylko wydarzeniem muzycznym – była doświadczeniem. Pełna ekspresji, silnie zakorzeniona w słowiańskiej wrażliwości, ale wierna duchowi Straussa i Hofmannsthala. W jej cieniu rozbrzmiewa pytanie: czym jest zemsta, jeśli nie rozpaczą, która nie znalazła ukojenia?