Aktion Saybusch. Tragiczny los dzieci wypędzonych przez Niemców
W nocy z 21 na 22 września niemieckie władze otoczył policyjnym kordonem żywieckie wsie. Ich mieszkańcy nie mieli pojęcia, że nadchodzący poranek nie zastanie ich już pod własnym dachem. W ciągu kilku tygodni, bez ostrzeżenia, z rodzinnych domów wygnano niemal 30 tysięcy ludzi. Byli to głównie chłopi, których jedyną winą było mieszkanie tam, gdzie Rzesza postanowiła "umacniać niemczyznę". Niemieccy urzędnicy nie pytali o uczucia ani związki z ziemią. Liczyła się tylko rasa i narodowość.
Niemiecki plan germanizacji
Aktion Saybusch została przeprowadzona w ramach programu germanizacji ziem polskich wcielonych do Rzeszy po wrześniu 1939 roku. Już w październiku 1939 roku Adolf Hitler podpisał dekret o "umacnianiu niemczyzny". Dokument ten umożliwiał wysiedlanie ludności nie-niemieckiej z terenów włączonych do Rzeszy.
Na miejsce wypędzonych Polaków mieli przybyć Niemcy spoza granic kraju, zwłaszcza z Bukowiny i Galicji. Żywiecczyzna, jako pogranicze polsko-słowackie, została uznana za atrakcyjny rejon osiedleńczy. Niemieccy planiści widzieli tu idealne miejsce dla "czystych etnicznie" kolonistów.
Region miał być uporządkowany i podatny na politykę narodowosocjalistyczną. Niemcy chcieli stworzyć tu wzorcową niemiecką prowincję, która miała służyć jako przykład dla innych terenów. Żywiecczyzna była testem na skuteczność całego programu.
Działania rozpoczęły się 22 września 1940 roku i objęły 35 miejscowości powiatu żywieckiego. Akcję nadzorowały niemieckie służby policyjne, wspierane przez administrację cywilną, SS, jednostki wojskowe oraz koleje niemieckie.
Maszyna do wypędzania ludzi
Sam przebieg operacji był starannie przygotowany jak wojskowa akcja. Wsie otaczano nocą, kiedy mieszkańcy spali w swoich domach, nie spodziewając się niczego złego. Mieszkańcom dawano zaledwie pół godziny na opuszczenie domów.
Mogli zabrać ze sobą jedynie drobne rzeczy osobiste, czasem żywność. Wszystko inne, pieniądze, dobytek gromadzony przez pokolenia, zwierzęta gospodarskie, musieli zostawić. Niemieckie władze przejęły wszystko bez odszkodowania.
Wysiedlonych gromadzono w punktach zbornych w Żywcu, Rajczy i Suchej Beskidzkiej. Tam poddawano ich selekcji według kryteriów rasowych. Osoby uznane za "wartościowe rasowo"miały trafiać do Lebensbornu i być poddawane germanizacji.
Reszta była ładowana do transportów kolejowych jadących do Generalnego Gubernatorstwa. Przed odjazdem rejestrowano wszystkich deportowanych. Cały proces miał charakter przemysłowy, jak w fabryce, ale produkowano tu ludzkie cierpienie.
Podróż w nieznane
Dziesiątki pociągów przewiozły tysiące ludzi w nieznane, często bez zapewnionego schronienia i podstawowych warunków bytu. Transporty kierowano do miast Generalnego Gubernatorstwa: Krakowa, Sandomierza, Kielc, Radomia. Trafiały także do mniejszych miejscowości.
Wysiedleńcy byli rozlokowywani w sposób przypadkowy, często w całkowitym rozproszeniu i bez wsparcia. Rodziny rozdzielano, dzieci traciły rodziców, starzy ludzie znajdowali się w obcym środowisku bez żadnej pomocy. Wielu zmarło po drodze lub tuż po przybyciu.
Przede wszystkim ginęły dzieci i osoby starsze, nieprzystosowane do życia w obcym środowisku i pozbawione opieki. Była to śmierć powolna, przez wyczerpanie, głód i choroby. Niemieccy urzędnicy traktowali to jako nieuniknione straty w procesie germanizacji.
Oprócz wysiedlonych do Generalnego Gubernatorstwa, kolejne tysiące Polaków pozostawiono w powiecie żywieckim. Nie jako gospodarzy, lecz jako przymusową siłę roboczą na usługach nowych niemieckich osadników.
Tragedia najmłodszych
Szczególnie dramatyczny był los dzieci. Niemieccy naukowcy i funkcjonariusze SS przeprowadzali na nich tzw. selekcje rasowe. Wyławiali osoby uznane za "wartościowe", które trafiały do ośrodków germanizacyjnych w Rzeszy.
Tam były wychowywane jako Niemcy, często bez żadnej wiedzy o swoim pochodzeniu. Te małe dzieci miały zapomnieć o rodzinie, języku, kulturze. Miały stać się Niemcami w służbie Rzeszy. Dzieci, które nie przeszły selekcji, trafiały wraz z dorosłymi na tułaczkę do Generalnego Gubernatorstwa.
Wiele z nich umierało z wycieńczenia, głodu i chorób. Były to małe istoty, które nie rozumiały, dlaczego straciły wszystko, co kochały. Ich śmierć była szczególnie bezsensowna i okrutna.
Niemieckie władze prowadziły dokładne rejestry, ale dla nich dzieci były tylko numerami w statystykach germanizacji. Ludzkie tragedie nie miały znaczenia w obliczu wielkich planów Rzeszy.
Nowi właściciele polskiej ziemi
Po wypędzeniu polskich gospodarzy ich domy, zabudowania i cały dobytek przejmowali niemieccy osadnicy. Przyjeżdżali z innych rejonów Europy w ramach akcji Heim ins Reich. Każda niemiecka rodzina otrzymywała po kilka polskich gospodarstw chłopskich.
Wbrew nazistowskiej propagandzie osadników było jednak znacznie mniej niż wysiedlonych Polaków. Do wiosny 1941 roku zamieszkało tu zaledwie około 5 tysięcy kolonistów. Do końca wojny liczba ta nie uległa znaczącej zmianie.
Niemcy nie potrafili zapełnić wszystkich opróżnionych domów. Wiele gospodarstw stało pustych lub było obsługiwanych przez pozostałych polskich robotników. Wielki plan kolonizacyjny okazał się częściową porażką.
Wysiedlenia były jednak początkiem zupełnie nowego rozdziału w historii regionu. Likwidowano polskie szkoły, zakazano odprawiania mszy w języku polskim, prześladowano tych, którzy ośmielili się protestować.