Były proboszcz ponownie stanął przed sądem. Obrona widzi w nim ofiarę. Prokuratura przypomina: ponad 1,2 mln zł poszło na bitcoiny
W czwartek (4 września) w Sądzie Apelacyjnym we Wrocławiu odbyła się kolejna rozprawa dotycząca Włodzimierza G. Pod koniec stycznia zeszłego roku były proboszcz parafii w Legnickim Polu został skazany przez Sąd Okręgowy w Legnicy na karę 2 lat pozbawienia wolności oraz grzywnę. Poszło o defraudację 1,2 mln zł.
Środki pochodziły od gminy Legnickie Pole oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Dotacja miała zostać przeznaczona na remont bazyliki i kościoła, mieszczących się na terenie parafii. Zamiast tego ksiądz przelał je zagranicznej firmie, która w jego imieniu miała dokonać zakupu bitcoinów. W sprawie pojawia się również motyw finansowania pielgrzymki.
Jak usłyszeliśmy podczas dzisiejszej rozprawy, były proboszcz trafił na oszustów. Przesłał im pieniądze na zakup kryptowalut, bo liczył na szybki zysk. Tak jednak się nie stało. Wcześniej mówił, że kontaktowali się z nim ludzie ze wschodnim akcentem. Mieli mu obiecać zwrot pieniędzy, o ile dokona "drobnej" wpłaty. Włodzimierz G. autoryzował kolejne przelewy, jednak nic z tego nie wyszło. Pieniądze przepadły, a gmina oraz Skarb Państwa domagają się zwrotu środków od parafii.
Obrona księdza uważa, nie zaprzecza, że doszło do złamania prawa, jednak uważa, że zasądzona kara jest niewspółmiernie wysoka. Adwokaci podkreślają, że nawet prokurator pierwotnie domagał się niższego wyroku (1 roku i 1 miesiąca więzienia - red.).
- Zgodnie z wyjaśnieniami oskarżonego, mamy tu raczej do czynienia z nieostrożnością i nieumiejętnością przeciwstawiania się tej pułapce, jaką jest przestępczość internetowa. W konfiguracji całości tego zdarzenia widać, że oskarżony padł ofiarą formy wyłudzania środków finansowych od innych osób i braku umiejętności przeciwstawiania się takiemu oddziaływaniu. Nie ma powodu, by przypisywać mu premedytację, jak zrobił to sąd pierwszej instancji (...). W naszej ocenie nie ma żadnych dowodów, które pozwoliłyby jednoznacznie potwierdzić, że miało miejsce działanie z góry określonym zamiarem - padło z ust obrońcy.
Prokurator jest jednak innego zdania. Twierdzi, że choć zasądzona kara jest wysoka, to nie oznacza to, że automatycznie stała się rażąco niewspółmierna. Na niekorzyść byłego proboszcza ma świadczyć fakt, że zwrócił część środków dopiero w trakcie procesu. Prokurator podkreślił, że choć ksiądz mówił wcześniej o tym, że planował oddać pieniądze, to w rzeczywistości w ogóle nie miał prawa, by rozporządzać nimi w inny sposób, niż przewidywały to umowy. Środki wciąż należały do Skarbu Państwa i gminy.
- Mamy nagrania i zapisy rozmów, w których oskarżony dostaje pouczenia. Jest pytany, czy wyraża zgodę na realizację przelewu. Oskarżony każdorazowo dostaje informację, gdzie zostaną zadysponowane środki. Nie możemy tu mówić o braku zamiaru - mówił prokurator. - (Włodzimierz G. - red.) miał pełną możliwość zawiadomienia organów ścigania. Zamiast tego z nadzieją, że odzyska stracone pieniądze, przekazywał kolejne - dodał podczas rozprawy.
Legnicka prokuratura prowadziła postępowanie dotyczące oszustwa, którego ofiarą miał paść ksiądz. Zostało umorzone ze względu na niewykrycie sprawców, którzy kontaktowali się z duchownym.
Sąd odroczył wydanie wyroku. Decyzja o dalszym losie księdza zapadnie za dwa tygodnie (tj. 18 września). Jak podkreślił sąd, zostanie wydana niezależnie od tego, czy zainteresowani pojawią się na sali sądowej, czy nie.