East Side Story. O częściach zamiennych, które nosimy w sobie
Przed piętnastu laty jej syn – miłośnik rowerów - miał tragiczny w skutkach wypadek. Jak mówi sama pani Jolanta, nie było dla niego ratunku. Ale jego organy pozwoliły uratować sześć osób. Wątroba, trzustka, nerki, zastawka płucna okazały się być narządami, które innym dały nadzieję, dały nowe życie. Dziś promuje transplantacje podczas zajęć w szkołach. Organizuje też rowerowe rajdy po całej Polsce. Jak ten, który w ostatnich dniach przemierzał północno-wschodnią Polskę.
Z fundacją ORGANiści robi wspaniałą robotę. Walczy ze stereotypowym myśleniem. Przełamuje temat tabu. Bo transplantacje – choć żyjemy w trzeciej dekadzie XXI wieku – dla wielu pozostają tematem tabu. Pani Jolanta mówi, że – niestety – podczas podróży przez Polskę wciąż spotyka się z hejtem. Spotyka z tekstami „pewnie chcecie mi nerkę wyciąć” gdy rozdaje ulotki i mówi o oświadczeniach woli. Choć dodaje, że – na szczęście – to jednostkowe przypadki.
W sobotę w Supraślu – skąd ORGANiści jechali do Białegostoku – do uczestników rajdu dołączyli lekarze z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego. Białostoccy medycy dokonują przeszczepów nerek i rogówek. Pobierają też organy, które trafiają do biorców w całym kraju. I też przełamują tabu.
- Naszemu społeczeństwu ciągle trzeba przypominać o szczytnych ideach, a dawstwo narządów jest jedną z nich. Tracimy osobę blisko, a jednocześnie dajemy życie dla kilku osób – mówił mi w sobotę prof. Jan Kochanowicz, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.
Trudno się z nim nie zgodzić. Jak wspomniałem. Żyjemy w trzeciej dekadzie XXI wieku. Mówienie o potrzebie transplantologii natomiast brzmi jak jakaś opowieść sprzed dekad. Dawstwo powinno być standardem. Powinno być normą. Po śmierci narządy do niczego nam się już nie przydadzą. Tu mogą śmiało służyć za „części zapasowe”, które ratują życie. Dlatego podpisuję się pod działaniami ORGANistów. PAmiętaj, Ty też możesz „Podzielić się sobą”.