Funeralny Facebook. Umarli mają głos na tym wrocławskim kościele
Ten rodzaj twórczości ma rodowód sięgający w głęboką starożytność. Historycy sztuki powiedzą - długi ogon ikonograficzny. W średniowieczu koncepcja epitafium była odmienna. Nie zawsze umieszczano je na mogile i nie chodziło jedynie o pamięć potomnych.
Teksty epitafijne zawierały prośbę do orędowników i patronów o wstawiennictwo u Boga, a do potomnych zwracano się o modlitwę. Z biegiem czasu strefa ikonograficzna ulegała coraz większej rozbudowie. Zerknijmy na jakiekolwiek rodzinne epitafium z XV stulecia wmurowane w ścianę kościoła św. Elżbiety.
Zazwyczaj na płaskorzeźbie zobaczymy klęczącą grzecznie w rządku całą rodzinę fundatora. Mężczyźni na lewo (oczywiście heraldyczne na prawo, kto nie wie, co to znaczy heraldycznie niech sobie sprawdzi u "wujka Gógle", ja nie będę tłumaczył spraw tak podstawowych), panie na prawo (czyli na lewo).
CZYTAJ TEŻ:
Wszyscy pogrążeni w modlitwie, zazwyczaj wszyscy z paternostrami (co to paternostry? Może niekoniecznie "wujek Gógle", może jakiś podręcznik historii sztuki?) w dłoniach. A nad ich głowami niejednokrotnie wyobrażenie Sądu Ostatecznego. Anioły dmą w trąby, Chrystus zasiada na tronie, mając u stóp ziemski glob (to cenna informacja dla tych, co twierdzą, że w średniowieczu sądzono, iż ziemia jest płaska - o ignorancjo!). Grzesznicy błagają swych patronów o wstawiennictwo – żarty się skończyły! Zatem refleksja nad sprawami ostatecznymi, nad życiem pośmiertnym człowieka, gdy dusza zostaje osądzona i zyskuje wieczną nagrodę lub niekończącą się karę.
A jednak... a jednak chrześcijańskiej pokorze towarzyszy dyskretna nutka ziemskiej próżności. Cena niektórych epitafiów przyprawia o zawrót głowy, być może zatem fikcyjny dialog, który w mojej wyobraźni rozegrał się pomiędzy Hansem Scholtzem von Wolkowitz, a jego żoną Elżbieta Scholtz, z domu Gremmel, odbył się naprawdę? Aby to rozstrzygnąć musicie obejrzeć film.
A ja przypomnę tylko, że z biegiem czasu epitafia przybierały formę utworów satyrycznych. Takie teksty burzące powagę śmierci, mające być remedium, przełamującym strach przed śmiercią, raczej nie były ryte w kamieniu czy odlewane w brązie, by po wsze czasy przypominać o nieboszczyku. Choćby taki uroczy dwuwiersz mojego przyjaciela Marcina Bradke, wrocławskiego dziennikarza i pisarza: „Tu leży wieszcz, przechodniu nie szcz”. Lapidarność godna Spartanina!