Historia porwania LOT 165. Jak pistolet-zabawka zmienił los pasażerów
30 sierpnia 1978 roku na pokładzie samolotu PLL LOT lecącego z Gdańska do Berlina Wschodniego rozegrała się scena jak z filmu sensacyjnego. Tupolew Tu-134 z numerem SP-LGC miał wylądować rutynowo na lotnisku Schönefeld. Zamiast tego, pod groźbą pistoletu – który okazał się atrapą – maszyna została skierowana na słynne lotnisko Tempelhof w Berlinie Zachodnim. To nie była historia gangsterska ani akcja terrorystyczna. To była desperacka próba ucieczki z NRD, w której stawką była wolność.
Desperacja po nieudanej ucieczce
Hans Detlef Tiede i jego przyjaciółka Ingrid Ruske z 12-letnią córką próbowali wcześniej opuścić Niemcy Wschodnie drogą morską. Planowali przedostać się promem do RFN, posługując się fałszywymi dokumentami dostarczonymi przez znajomego. Kiedy jednak ich pomocnik został zatrzymany i skazany na wieloletnie więzienie, sytuacja stała się beznadziejna.Powrót do NRD oznaczał dla nich niemal pewne aresztowanie za tzw. „Republikflucht” – próbę nielegalnej ucieczki. Zdecydowali się więc na krok, który z dzisiejszej perspektywy wydaje się niewiarygodny: kupili na bazarze startowy pistolet, wyglądający jak prawdziwa broń, i wsiedli na pokład polskiego samolotu rejsowego LOT-u.
Porwanie bez ofiar
Na pokładzie Tu-134 było 62 pasażerów i 7 członków załogi. Gdy maszyna znalazła się w powietrzu, Tiede wyciągnął atrapę broni i sterroryzował stewardessę. Zażądał zmiany kursu i lądowania w Berlinie Zachodnim.Samolot wylądował na amerykańskim lotnisku Tempelhof w Berlinie Zachodnim. Nikomu nic się nie stało, nie padł ani jeden strzał. Potem wydarzyło się coś wyjątkowego – pasażerowie sami mogli wybrać, czy chcą wrócić do Berlina Wschodniego, czy zostać na Zachodzie. Siedmioro obywateli NRD zdecydowało się poprosić o azyl, a reszta wróciła autokarem na stronę wschodnią.
Jedyny taki proces
Na kogo miał spaść wyrok? Rząd RFN nie kwapił się do ścigania Tiede i Ruske, bo oficjalnie wspierał „prawo” obywateli NRD do ucieczki. Ale istniał też nowy traktat międzynarodowy o zwalczaniu porwań samolotów, wynegocjowany z władzami NRD.Znaleziono nietypowe rozwiązanie. Proces odbył się przed United States Court for Berlin – specjalnym amerykańskim sądem działającym w Berlinie Zachodnim. To była pierwsza i zarazem jedyna sprawa, jaką ten sąd kiedykolwiek rozpatrywał.Sędzia Herbert Jay Stern orzekł, że oskarżeni mają prawo do procesu z udziałem ławy przysięgłych – co było w Niemczech nieznane od czasów międzywojnia. Ruske została zwolniona, bo podpisywała zeznania bez znajomości swoich praw. Tiede został uznany winnym tylko uprowadzenia zakładnika. Otrzymał karę równą czasowi, który już spędził w areszcie – dziewięć miesięcy. Dzięki temu od razu wyszedł na wolność.
Od sali sądowej do Hollywood
Historia była tak niezwykła, że doczekała się książki sędziego Sterna, a następnie filmu. W 1988 roku powstał obraz „Proces w Berlinie”, w którym rolę amerykańskiego sędziego zagrał Martin Sheen. Proces porwania polskiego samolotu, który nigdy nie doleciał do Berlina Wschodniego, przeszedł tym samym do popkultury.
Symboliczna ucieczka
Porwanie LOT 165 pokazuje, do jak desperackich kroków zmuszała ludzi żelazna kurtyna. Zabawka kupiona na pchlim targu stała się „bronią”, dzięki której kilkoro obywateli NRD odnalazło wolność.To jedna z tych historii zimnej wojny, które najlepiej oddają absurd podzielonej Europy: samolot miał lecieć do Berlina, ale o tym, czy ktoś trafił na Wschód, czy na Zachód, decydowało jedno lądowanie.