Jak przeżyć na drodze rowerowej w Krakowie w godzinach szczytu?
Na początek historia, która zdarzyła się niedawno na wiślanych wałach. Niedziela wielkanocna, godziny popołudniowe. Trasa wzdłuż ul. Księcia Józefa, na wysokości Przegorzał. K. razem z koleżanką na rowerach szosowych, kiedyś zwanych kolarzówkami, zmierzają w stronę Krakowa. Obie jeżdżą regularnie, jeżdżą szybko. Ruch nie tak duży jak zwykle, przynajmniej jak na tę trasę – jedną z najchętniej uczęszczanych i przez to najmniej bezpiecznych w Krakowie.
K. z towarzyszką wyprzedzają lewą stroną wolniej jadących. W pewnym momencie jeden z rowerzystów bez zasygnalizowania zamiaru skrętu i bez sprawdzania kątem oka sytuacji za sobą, zaczyna manewr skrętu w lewo, w stronę żwirowego zjazdu z wałów. Prosto na K. Ona odruchowo skręca kierownicę, wjeżdża z dużą na prędkością na kamienie, wywraca się. Z wału na szczęście nie spada. W szpitalu dowie się, że ma złamany z przemieszczeniem obojczyk, przejdzie operację zespolenia złamanych kości, dostanie temblak i L4 do końca maja.
- Siedziałam tam na ziemi, w szoku, nie było jeszcze wiadomo, co mi jest. Podjechali koledzy tego rowerzysty, nakrzyczeli na mnie, że to moja wina, bo nie wyprzedza się na skrzyżowaniu i pojechali w siną dal. Nie spisaliśmy swoich danych, teraz żałuję. To nie było żadne skrzyżowanie, ale ja nie byłam wtedy w stanie o tym dyskutować – opowiada K.
Do szpitala pomogła jej dostać się przyjaciółka.
To jedna z tych sytuacji, które pozostały poza policyjnymi rejestrami. Robocza teza: takich jest większość, a oficjalne statystyki wypadków i niebezpiecznych zdarzeń na ścieżkach rowerowych nijak się mają do rzeczywistości. Ludzie ich po prostu nie zgłaszają.
I jeszcze kilka refleksji K., które z grubsza pokrywają się z moimi obserwacjami.
- Z jednej strony ludzie są bardziej aktywni, to cieszy. Z drugiej, wszystko fajnie, ale u nas jest zerowa kultura jazdy na rowerze – zwraca uwagę. - I to na zarówno na linii rowerzysta-rowerzysta, ale także rowerzysta-samochód. Nie ma żadnej współpracy. I nie chodzi o ustalenie, kto jest bardziej winny. Po prostu tak jest. Na ścieżkach trzeba mieć oczy dookoła głowy. Ludzie się nie rozglądają, myślą, że mogą wszystko. Do tego w centrum dochodzą nieprzewidywalne rowery elektryczne. I jeszcze ludzie jeżdżący w słuchawkach, to jest zło. A do tego podziały. Ludzie niejeżdżący na szosie nie rozumieją szosowców. No tak, jeździmy szybciej, ale jeździmy bezpieczniej, umiemy się komunikować w trakcie jazdy.
Warto w tym miejscu poczynić pewne zastrzeżenie, ludzie z rowerowego świata zrozumieją jego sens: nie jestem szosowcem, nie bronię tej grupy. Mam nawet dla nich życzliwą radę: rowery nie stają się mniej opływowe od zakładania dzwonków! Nawiasem mówiąc - obowiązkowych.
I tu dochodzimy do jednego z głównych problemów. Nie ma bardziej martwych przepisów niż te dotyczące rowerów.
Kłopoty z „elektrykami” są znane, opisane i nierozwiązane. Wiele z tych, które widzicie na ścieżkach nie ma prawa się po nich poruszać, bo w myśl przepisów są już motorowerami. To zjawisko dotyczy głównie dostawców, ale nie tylko. Prawo jest jasne, rower elektryczny może wspomagać rowerzystę do maksymalnie 25 km/h (może naturalnie jechać szybciej, ale to już zależy od siły jego mięśni), a moc jego silnika ograniczona jest do 250 W. Wspomaganie uruchamia ruch pedałów i trzeba nimi kręcić, żeby działało. Prawdziwą plagą są tymczasem nieprzepisowe pojazdy z napędem o znacznie większej mocy, przy których prędkość reguluje się manetką. Gwałtownie przyspieszają, bez trudu rozpędzają się do 50-60 km/h (a mogą szybciej). One zmieniły reguły gry, narażają innych uczestników ruchu. Sporadyczne policyjne kontrole (figurują w statystykach, sam nigdy nie widziałem żadnej na własne oczy) nie zmieniają skali zjawiska.
Stają się więc niektóre rowerowe drogi, zwłaszcza w newralgicznych godzinach i zwłaszcza w centrum miasta, laboratorium zmian: rodzaju użytkowników i ich rosnącej liczby. A także przyzwyczajeń – nie jest wcale rzadkim widok rowerzysty przeglądającego w czasie jazdy telefon.
Oczywiście, ścieżka ścieżce nierówna. Inaczej jeździ się szeroką i zazwyczaj trasą ścieżką wzdłuż ul. Nowohuckiej (z wyłączeniem fragmentu mostu na Wiśle szerokości szkolnego zeszytu), a inaczej przy Mogilskiej, gdzie ruch zwłaszcza w godzinach popołudniowych przypomina szalony sen. Tu jest złote kombo: wąska ścieżka, wąski chodnik, miejscami słupki odgradzające od ulicy, niebezpieczne przejazdy (skrzyżowanie z Lema ma potencjał ), ogromny ruch. A do tego pełna paleta użytkowników: dostawcy pędzący na nie-rowerach, rodzice z dziećmi, kolarze jadący w myślach Tour de France, normalsi, hulajnogi, rolkarze, ostre koła i nieostre zasady. Zdarzyć się może i monocykl. Człowiek jeździ czasem tamtędy z duszą na ramieniu.
Krzysztof Dąbrowa, urzędnik miejski i rowerowy aktywista, zwrócił ostatnio uwagę w mediach społecznościowych, że nadszedł czas na dyskusję o stworzeniu ścieżki przy Mogilskiej także po drugiej stronie. To raczej nierealne bez zbudowania jej kosztem jezdni (a to oznacza od razu nową awanturę), ale problem jest dostrzegany. Zarzut nie jest jednak skierowany do stanu infrastruktury - w Krakowie można było wiele rzeczy zaprojektować lepiej i stworzyć szybciej, ale patrząc na szeroki obrazek rowerowo miasto rozwinęło się w ostatnich dwóch dekadach spektakularnie.
Dróg rowerowych na wałach i bulwarach wiślanych zresztą nie poszerzymy. Łatwiej – przynajmniej w teorii – poszerzyć świadomość w kwestii kultury jazdy. Przyczyny jej obecnego stanu można by ująć w społeczno-socjologiczne ramy, ale to wydłużyłoby ten tekst do rozmiarów doktoratu.
Żeby było bezpieczniej, trzeba więc „tylko” zacząć egzekwować przepisy i upowszechnić rowerowy savoir-vivre. Pytanie tylko, jak to zrobić. Jakieś pomysły?
Najbardziej niebezpieczne miejsca na drogach rowerowych w Krakowie
(listę będziemy rozszerzać, dopisujcie w komentarzach)
- ul. Mogilska – od Lema po rondo Mogilskie
- Rondo Mogilskie (fatalnie zaplanowany układ, niebezpieczne zjazdy, kolizje z ruchem pieszym)
- Przejazd pod Dworcem Głównym
- Ścieżki na wałach wiślanych i bulwarach – ze względu na natężenie ruchu, miejscami miks z ruchem pieszym
- Wyjazd z bulwarów przy kładce Bernatka
- Rondo Grzegórzeckie – duże natężenie, kolizje z ruchem pieszym
- przejazd przez stopień Dąbie – bardzo wąski pas na jezdni
Największe grzechy na drogach rowerowych w Krakowie
(listę będziemy rozszerzać, dopisujcie w komentarzach)
- wiele „elektryków” na ścieżkach nie spełnia definicji roweru
- nieznajomość przepisów
- niesygnalizowanie skrętów
- ignorowanie innych uczestników ruchu
- ryzykowne manewry wyprzedzania, niedostosowanie prędkości do sytuacji na trasie
- brak dzwonków lub innych sygnałów ostrzegawczych
- brak oświetlenia
- jazda w słuchawkach
- przeglądanie telefonu w czasie jazdy
- jazda pod prąd na kontrapasach (rzadsza niż kiedyś, ale wciąż się zdarza)