Zielona Góra: Tu tak samo piecze się chleb od ponad stu lat! A właściciel idzie na emeryturę. Co dalej z kultową piekarnią?
Nikt z nas nie lubi, gdy znika nasz ulubiony sklep czy lokal. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy Chynowa w Zielonej Górze zmartwili się na wieść, że właściciel starej piekarni odchodzi na emeryturę i kończy działalność.
- Aż mi się płakać zachciało, gdy sąsiadka taką wieść przyniosła. No bo jak to. Biegałam tam po chleb jako dziecko, przychodziłam tam z dziećmi, a teraz z wnukami - opowiada pani Anna. - Wiem, że to dziwne, ale jakoś nam tu wszystkim się wydawało, że piekarnia była, jest i zawsze będzie.
Zdaniem pani Marii, to byłaby dla nas duża strata. Wiadomo, jakie dziś czasy wiele małych piekarni, zakładów rzemieślniczych padło, bo wygryzły je sieciówki, duże markety.
- Tylko raz spróbowałam kupić pieczywo w markecie. Różnica jest duża, nie ma co się oszukiwać. Ciasto mrożone, chemię dodają - mówi pani Maria. - Cenię sobie chleb pieczony tradycyjnie. Jestem mu wierna.
Po mąkę trzeba było jeździć 80 km
Na starym zdjęciu z 1928 roku widać budynek oznaczony numerem 22. I duży napis na elewacji: Dampfbäckerei Otto Fliege. Dom stoi do dziś i ciągle tak samo pachnie. Świeżym pieczywem.
- Piekarnia w naszej rodzinie jest od 1945 roku. Jeszcze wojna trwała, a ojciec już tu był. Mąkę przywoził końmi z Grodziska Wielkopolskiego. 80 kilometrów musiał jeździć, bo tu nic nie było - opowiada Jerzy Buśko, który piekarnię prowadził aż do teraz. - W całej wsi (bo Chynów do 1962 roku był wsią, potem został włączony do Zielonej Góry) zaledwie pięciu Polaków było. Przyjechali głównie z Wielkopolski.
Jak wspomina pan Jerzy - pierwsze sprzedaże pieczywa były za coś. Pieniądz nie funkcjonował, więc kwitła wymiana towarów. Ktoś dał trochę węgla, ktoś zaoferował jakieś rzeczy codziennego użytku.
- Tata prowadził piekarnię do 1948 roku, a potem było siłowe przejęcie jej przez Gminną Spółdzielnię (GS). Takie to były czasy. Kolektywizacja, no i zmusili ojca, żeby przystąpił do GS-u - mówi. - Zrobili go kierownikiem. Na początek. Potem zdegradowali do pracownika, a na koniec wyrzucili go stąd z pracy. I tak do 1977 roku było, kiedy GS się stąd wyprowadził. Wybudował sobie w Zawadzie nową piekarnię. A my tutaj to wynajmowaliśmy. W 1987 roku przerwałem swoją pracę elektronika, przeszedłem do piekarni na całego. Chciałem sprawdzić, czy dam radę. No i dałem. I tak od 1987 roku zacząłem prowadzić ją już jako swoją. Do dziś. Złożyłem dokumenty na emeryturę. I czekam...
Maszyny są wciąż sprawne
A co z piekarnią? Obecnie przejął ją Edward Falbierski, który przez 30 lat w niej pracował.
- Właściciel mi zaproponował, bym dalej ją prowadził. Przecież tu piecze się chleb od ponad stu lat. Ostatnio znalazłem dokumenty z 1925 roku. To była pierwsza piekarnia na parze (w procesie wypieku pieczywa używa się pary - przyp. red.) - podkreśla pan Edward. -To taka piekarnia, w której w każdej chwili możemy wyciągnąć palnik gazowy, zamontować drzwiczki, możemy palić węglem... Wszystko tu działa jak za dawnych czasów. Maszyny są wciąż sprawne. Szkoda byłoby przerwać tę tradycję. Zrobiliśmy remont i ruszyliśmy po przerwie z pieczywem.
Pan Edward przez 30 lat pracował na nocki. A to oznaczało, że inaczej trzeba było ułożyć sobie życie rodzinne. Ale chcieć to móc. Udało się, zwłaszcza że z piekarnią związana była i żona, i córki. Choć wiadomo, że nie pracowały tutaj, ale przychodziły z ciekawości podpatrzeć, jak tata wyrabia tu różne, pyszne cuda. Z czasem pomagały w sprzątaniu i organizacji.
Łucja i Julia Falbierska mówią, że teraz są bardzo podekscytowane. Bo to ich tata będzie kontynuował tradycję w piekarni na Chynowie.
- Jesteśmy od lat zaprzyjaźnieni z właścicielem, czujemy się tutaj jak w rodzinie. Dlatego dla nas to takie ważne wydarzenie. Mamy nadzieję, że tata dobrze poprowadzi ten rodzinny biznes - mówią córki pana Edwarda. - Uwielbiamy, jak tata rano przywozi pachnące i ciepłe jeszcze bułki czy chleb. Nasze przyjaciółki zawsze nam tego świeżego pieczywa zazdrościły. Mówią, że ono tak pięknie pachnie, że trudno się oprzeć. Nic więc dziwnego, że w szkole czekały na nasze kanapki, którymi się dzieliłyśmy.
Smak z dzieciństwa
Anna Falbierska stoi za ladą. Cieszy się, gdy klientów nie brakuje. Gdy chwalą pieczywo i przyjeżdżają tu także z innych osiedli w Zielonej Górze.
- Lubię kontakt z ludźmi i chętnie doradzam, jaki chleb zgodnie z ich oczekiwaniami mogą u nas kupić - mówi pani Ania. - Miło jest słyszeć, gdy ktoś mówi, że takiego chleba szukał, bo to smak z dzieciństwa.
Pani Ania też przyzwyczajona jest do tradycyjnego pieczywa.
- Jeśli gdzieś wyjeżdżamy na urlop, to szukamy jakichś piekarni rodzinnych czy społemowskich, w których chleb piecze się tradycyjnymi metodami, bez polepszaczy - podkreśla. - I muszę przyznać, że czasem się udaje znaleźć takie, do jakiego przez lata zostaliśmy przyzwyczajeni.
Jerzy Buśko trzyma kciuki za rodzinę Falbierskich.
- Nowym właścicielom życzę, by wytrwali przynajmniej tyle lat co ja. Bo to ciążka praca, która kończy się w sobotę, a zaczyna w niedziele - podkreśla. - Piekarnia pracuje na tradycyjnym kwasie piekarskim. To nie jest zakwas naturalny, jak to często mówią różne panie na Youtoubie czy Facebooku. To jest kwas, trzeba go co trzy godziny przerabiać, żeby on był zdrowy. Bo zdrowy kwas to zdrowe pieczywo. I to powoduje, że człowiek swoje życie prywatne układa według tego kwasu. Nie ma tak, że gdzieś pojadę czy coś... Trzeba tu być co trzy godziny. Ktoś to musi zrobić i to dobrze.
Pan Jerzy obiecuje, że będzie pomagał nowym właścicielom. Bo choć pan Edward jest dobrze obeznany z piekarnią, to jednak to co innego być pracownikiem, a co innego pracodawcą i zarządzać wszystkim. Robić to, co się robiło dotychczas plus zająć się nowymi obowiązkami. A ich przecież nie brakuje.