W biały dzień napadli na dom w Dopiewie. "Przerzucił mnie przez płot, przyłożył pałkę i dusił"
W tym artykule:
W biały dzień napadli na dom
Spokojne na co dzień Dopiewo pod Poznaniem stało się 26 sierpnia miejscem niepokojącego zdarzenia. Około godziny 18 pod jeden z domów z impetem podjechały dwa samochody. Z pierwszego wysiadło dwóch mężczyzn, z drugiego - dwie kobiety. Mężczyźni błyskawicznie wtargnęli na teren posesji.
- Wybiegłam z domu, zabierając tylko telefon - relacjonuje Antonina. - Nie chciałam, żeby się dostali do domu, bo widziałam, że są bardzo zdenerwowani. Mężczyźni wyjęli pałki z samochodu. Wyszłam drzwiami od podwórka.
Czytaj także: Będą nowe miejsca schronienia w Poznaniu. Wiemy, gdzie powstaną. "Trzeba korzystać z tego, co już mamy"
W domu przebywała znajoma kobiety. Zabezpieczyła drzwi i wezwała męża, przebywającego w tym czasie u sąsiadów. Zawiadomiła też policję. W tym czasie mężczyźni wtargnęli na posesję.
- Powiedziałam im dosadnie, że mają opuścić teren mojego domu. Próbowałam ich wypchnąć z posesji i w tym momencie dostałam pierwsze ciosy. Dalej było dużo ciosów, wyzwisk i doszło do szarpaniny. Jeden z mężczyzn przerzucił mnie przez płot ogrodzenia upadłam na ziemię. Zabrał mi telefon, przyłożył pałkę do szyi podduszając i jednocześnie przyciskając do ziemi kolanem - relacjonuje.
Sąsiedzi ruszyli z pomocą napadniętym domownikom
Na awanturę zareagowali sąsiedzi. Jedna z sąsiadek zaczęła krzyczeć. W tym czasie mężczyźni mieli próbować dostać się do domu. Drzwi były jednak zamknięte, dlatego próbowali je sforsować, uszkadzając zamki i futryny. Nie udało im się wejść. W tym czasie pojawił się mąż poszkodowanej.
- Rozpętała się bójka, w której mój mąż był bierny. Nie mieliśmy czym się bronić, dlatego mogliśmy tylko i wyłącznie próbować ich odpychać. Oni mieli ze sobą pałki teleskopowe, więc nas nimi okładali. Grozili też mojemu mężowi, dobrze wiedzieli, kim jesteśmy, mimo że my nigdy nie widzieliśmy ich na oczy i byli dla nas zupełnie obcy - opisuje zajście Antonina.
W międzyczasie pojawiali się kolejni sąsiedzi, którzy odciągali napastników. Jeden z sąsiadów został uderzony w głowę, a jego twarz zalała się krwią. Został zabrany przez pogotowie ratunkowe do szpitala, gdzie został opatrzony i przebadany. Sytuacja uspokoiła się w momencie przybycia na miejsce policji.
- Jak tylko policja przyjechała, to mężczyźni schowali się w samochodzie, którym przyjechali - relacjonuje Dariusz. - Patrol dopiero po jakimś czasie do nich podszedł, więc mieli dość czasu, żeby schować cały "sprzęt", jaki ze sobą przywieźli. Podejrzewam, że oprócz pałek mieli jeszcze maczety, a może nawet coś groźniejszego - stwierdził.
W tle konflikt o dziecko
Ku zdziwieniu napadniętych, policjanci nie zatrzymali sprawców. Zostali oni jedynie wylegitymowani i spisani, a następnie po dłuższej rozmowie z policjantami odjechali z miejsca, jak gdyby nic się nie stało.
- Powiedziałem policjantom, żeby przeszukali ich samochód, bo tam mają cały "sprzęt", jaki ze sobą przywieźli. Wtedy w odpowiedzi usłyszałem, że mam ich nie pouczać, oni mają swoje procedury i że o konieczności przeszukania zdecyduje osoba dowodząca akcją - dodaje Dariusz.
Uderzyło ich też to, że mężczyźni nie próbowali w żaden sposób ukryć swojej tożsamości. Nie mieli na sobie rękawiczek ani masek. Podczas szarpaniny "bili na oślep" nie przejmując się tym, że mogą komuś zrobić krzywdę.
- Gdyby nie pomoc sąsiadów, którzy zareagowali na krzyki i szarpaninę, to pewnie mogłoby się to dla nas skończyć dużo gorzej. Myśleli, że skoro dom jest na uboczu, to łatwo będzie można się do niego dostać. Na szczęście pomylili się - dodaje Antonina.
Według relacji jej męża, było widać, że mężczyźni wiedzieli, co robili. Użył nawet w rozmowie z nami określenia, że "to mogli być wynajęci zawodowcy". Dwie kobiety, które wraz z mężczyznami przybyły na miejsce, były widziane tam już dwa dni wcześniej, 24 sierpnia. Policja także była wtedy powiadamiana o tym, że ktoś kręci się wokół posesji.
- Prawdopodobnie myślała, że przebywa u nas jej mąż wraz córką i dlatego próbowali się włamać, bo chcieli sprawdzić, czy jej córka u nas nie przebywa - stwierdziła Antonina. - Są oni przed sprawą rozwodową i byli u nas ponad tydzień wcześniej. Już w niedzielę przyjechała z kilkoma osobami i wykrzykiwała pod domem. Wtedy policja sprawdziła, że ani jej męża, ani jej córki u nas nie ma - podkreśliła.
Napadli na dom. Policja ich nie zatrzymała
Rzeczniczka prasowa Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu, której podlega komisariat w Dopiewie, podkreśla, że sytuacja na miejscu była dynamiczna.
- Policjanci zainterweniowali bardzo szybko, rozeznali na miejscu sytuację, żeby racjonalnie decydować o dalszych krokach w tej sprawie - relacjonuje Anna Klój. - Prowadzimy postępowanie w sprawie uszkodzenia mienia oraz naruszenia nietykalności cielesnej. Na miejscu interwencji, ze względu na rozbieżność wersji przedstawionych przez uczestników tego zajścia, brak było podstaw i przesłanek do zatrzymania któregokolwiek z uczestników.
Wszyscy uczestnicy zdarzenia zostali wylegitymowani oraz rozpytani. Udało się ustalić ich tożsamość. Policjanci wykonali też oględziny uszkodzonych drzwi. Zabezpieczyli pałkę teleskopową, którą miał mieć przy sobie jeden z uczestników.
- Wykonaliśmy także oględziny pojazdu, który został wskazany, że przyjechali nim sprawcy. Zabezpieczyliśmy także zapisy kamer monitoringu, które mogły zarejestrować to zdarzenie. Trwają przesłuchania świadków, a osoby, których nietykalność cielesna miała zostać naruszona, otrzymały skierowanie do zakładu medycyny sądowej w celu uzyskania opinii lekarskiej biegłego, czyli tak zwanej obdukcji - mówi Klój.
Dodaje, że zebrany materiał dowodowy zostanie przesłana do prokuratury celem oceny prawno-karnej. Wówczas zostanie też ustalona rola procesowa wszystkich osób, które brały udział w tym zdarzeniu.
- Wtedy zapadną dalsze decyzje w sprawie - podsumowuje Klój.